TransInfo

Politycy chcą walczyć z zatorami płatniczymi. Na jakie zmiany może liczyć transport?

Ten artykuł przeczytasz w 11 minut

Do 60 dni na opłacenie faktury przy transakcjach między niewielkimi firmami a dużymi potentatami. Rejestr ukazujący, kto płaci w jakim terminie – to tylko niektóre z propozycji zmian, jakie rozważa Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii. Jak się dowiedzieliśmy, prace nad projektem ustawy zmierzają ku końcowi. Jeszcze we wrześniu projekt ma trafić do konsultacji publicznych. Jak pomysły polityków oceniają eksperci?

Zatory płatnicze to bolączka transportu. W 2017 r. opóźnienia w płatnościach w tej branży wyniosły średnio 145,9 dni. Rok wcześniej było to dużo mniej, bo 112,9 dni – wynika z danych Coface, międzynarodowej firmy działającej w branży ubezpieczeń należności. Wzrosły również długości terminów płatności, wybieranych przez firmy transportowe. Aż 66,7 proc. z nich określa te terminy w przedziale 91-120 dni. Dla porównania – do 30 dni – tylko 8,3 proc. Do 60 – również 8,3 proc.

W projekcie ministerialnym nie będzie jednak zapisów dedykowanych transportowi.

Zmiany będą horyzontalne i będą dotyczyły wszystkich branż – dowiedzieliśmy się w resorcie. – W ramach prekonsultacji Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości przesłała do przedsiębiorców ankietę dotyczącą propozycji znajdujących się w Zielonej Księdze [zbiór rozwiązań, które rozważa resort. Była ona punktem wyjścia do wstępnych konsultacji z przedsiębiorcami – przyp. red.]. Większość ankietowanych była przeciwko różnicowaniu ewentualnych rozwiązań ze względu na branżę. Natomiast zarówno w opiniach przesłanych mailem, jak i w ankiecie, dominował pogląd, że proponowane zmiany powinny w szczególny sposób chronić MŚP.

Rzeczywiście, jak szacuje Coface, dziś aż 99 proc. przedsiębiorstw boryka się z opóźnieniami w spływie należności!

Polskie przedsiębiorstwa doświadczają średnich zaległości płatniczych sięgających 62,5 dnia, czyli o 11 dni więcej niż w naszym poprzednim badaniu – czytamy w tegorocznym raporcie firmy.

Koniec ze 120-dniowymi terminami płatności?

Resort przedsiębiorczości zaprezentował kilka rozwiązań. Między innymi powstanie rejestru, w którym prezentowane by były informacje o praktykach płatniczych i terminach zapłaty. „Rozwiązanie to mogłoby polegać na wprowadzeniu obowiązku upubliczniania zarówno zbiorczych danych o terminach, w których przedsiębiorca sam reguluje swoje zobowiązania, jak również zbiorczych danych o terminach, w których otrzymuje płatności od swoich kontrahentów” – czytamy w Zielonej Księdze.

Obowiązek publikowania danych o praktykach płatniczych mógłby zostać nałożony na największe podmioty na wzór przedsiębiorców będących podatnikami, których dane indywidualne będą podlegały publikacji przez ministra finansów (grupy kapitałowe i podatnicy, których przychód przekracza rocznie 50 mln euro). Mógłby też dotyczyć podmiotów publicznych, np. tych, które są zobowiązane do prowadzenia audytu wewnętrznego (jednostki centralne oraz jednostki, których przychód lub koszty przekraczają rocznie 40 mln zł) – piszą dalej pomysłodawcy.

Innym pomysłem jest skrócenie terminów umownych. Resort rozważa wprowadzenie ustawowego, sztywnego terminu 60 dni przy transakcjach asymetrycznych, czyli między dużymi firmami a przedstawicielami MSP.

W przypadku, gdy strony zastrzegłyby w umowie termin dłuższy niż 60 dni (np. 120 dni), termin ten by nie obowiązywał, a w jego miejsce wchodziłby termin ustawowy. (…) Dłużnik, który narzucił termin np. 120 dni, musiałby liczyć się z tym, że już po 60. dniu jego kontrahent będzie mógł żądać zapłaty i od tego dnia naliczać odsetki – czytamy w Zielonej Karcie.

Winni duzi gracze

Eksperci podchodzą do tych pomysłów dość ostrożnie.

– Pomysł z powstaniem rejestru jest dobry, jednak jeśli ma na celu poprawę świadomości wśród przedsiębiorców – twierdzi Grzegorz Sielewicz, główny ekonomista Coface w Europie Środkowo-Wschodniej. – Mamy dobrą koniunkturę, doskonałe dane dotyczące eksportu, a to wszystko skłania ludzi do otwierania nowych firm, również transportowych. I tu czeka na nich pułapka. Prowadzenie biznesu jest trudne, a na pieniądze wielokrotnie trzeba czekać miesiącami.

– Panuje zbyt duży optymizm. Właściciele oczekują, że w wyznaczonym terminie płatność do nich spłynie, a potem się okazuje, że po 7-8 miesiącach firmę trzeba zamknąć, bo nie ma finansowania – przestrzega. Dodaje przy tym, że jego zdaniem proponowany rejestr nie uchroni przed przesuwaniem płatności, ale poprawi świadomość tego, jak działa branża.

Nieco więcej entuzjazmu ekspert wykazuje w stosunku do wprowadzenia sztywnego terminu przy transakcjach niesymetrycznych.

– Z badania płatności Coface wynika, że małe firmy najczęściej płacą w terminach, a ewentualne opóźnienia nie są znaczne. Duże przedsiębiorstwa – wręcz przeciwnie. I, niestety, wcale mnie to nie dziwi. Wielcy gracze mogą sobie pozwolić na to, by płacić z opóźnieniem, bo to mniejszym zależy na tym, by z nimi współpracować. Przymykają więc oko na niedogodności – tłumaczy.

Zastanawia się jednak od razu, jakimi restrykcjami byłyby objęte ograniczenia terminów umownych. Jak przekonuje, bez zdecydowanych kar nie ma szans, by pomysł zadziałał.

Domagają się 40 euro

Podobnego zdania jest Anna Widuch, radca prawny TransLawyers.

– Samo ograniczenie terminu do 60 dni nie jest niczym nowym, bo już w 2013 r. weszła w życie ustawa, która wprowadzała taki limit. Pytanie, jakie sankcje by z tym powiązano. Gdyby ustawa wprowadzała rozwiązanie polegające na tym, że po przekroczeniu tych 60 dni roszczenie staje się wymagalne, co oznacza że może być skierowane do sądu i będzie można naliczać odsetki karne jak za opóźnienie oraz doliczyć 40 euro zryczałowanych kosztów windykacyjnych, to byłaby rzeczywiście różnica – przekonuje.

Obowiązujące rozwiązania prawne

– 60-dniowy – co do zasady – termin zapłaty w transakcjach między przedsiębiorcami oraz 30-dniowy termin zapłaty w transakcjach, w których stroną kupującą jest podmiot publiczny;
– możliwość naliczenia ryczałtowej kwoty 40 euro, jako rekompensaty za koszty dochodzenia należności;
– możliwość naliczenia odsetek ustawowych za tzw. kredyt kupiecki oraz odsetek za opóźnienie w transakcjach handlowych

Źródło danych: Zielona Księga

Obecnie bowiem po wspomnianych 60 dniach już można naliczyć odsetki ustawowe za opóźnienie w transakcjach handlowych, które obecnie wynoszą 9,5 proc. w skali roku. Jeśli więc termin zostanie ustalony na 100 dni, wówczas po przekroczeniu 60 można je naliczać, a następnie po upływie 100-dniowego terminu płatności mówimy o “wymagalności roszczenia”, czyli o możliwości naliczenia umownych (wyższych) odsetek za opóźnienie oraz naliczenie 40 euro.

– W praktyce jednak tych pierwszych mało kto się domaga – zauważa ekspertka. – Przedsiębiorcy tego nie robią, ponieważ wychodzą z tego groszowe sprawy, których koszt dochodzenia znacząco przekracza kwotę roszczenia. Z kolei żeby prawidłowo naliczać te odsetki dla wszystkich płatności powyżej 60 dni, już niezbędny byłby program, który uwzględniałby odpowiedni kurs przeliczenia euro.

W praktyce więc właściciele firm najczęściej co najwyżej naliczają dłużnikom 40 euro, czyli zryczałtowane odszkodowanie za koszty windykacji należności. To suma, która się im należy już wówczas, gdy dłużnik przekroczył termin płatności chociażby o jeden dzień.

– Wielu przedsiębiorców ma już świadomość, że może naliczyć takie odszkodowanie, i korzysta z tego uprawnienia. Wypracowali wewnętrzny system postępowania, który polega na tym, że wraz z wezwaniem do zapłaty przeterminowanej płatności wysyłana jest także nota księgowa na równowartość 40 euro, przeliczona już na złotówki – tłumaczy Anna Widuch.

„Wszyscy kredytują się nawzajem”

Eksperci przekonują, że obecne, długie terminy płatności, wynikają w dużej mierze z tego, że „wszyscy kredytują się nawzajem”. Zwykle – duże firmy kosztem małych. Mało kto walczy jednak o swoje, bo biorąc pod uwagę koszty sądowe, przy niskich frachtach zwyczajnie się to nie opłaca.

– Weźmy na przykład fracht o wartości 2 tys. euro, czyli około 8,6 tys zł. Prowadzenie sprawy przed sądem będzie kosztować przewoźnika co najmniej 2 tys. zł, ale bardziej prawdopodobne że więcej. Każde kolejne pismo, jeśli dłużnik zgłosi sprzeciw, udział w rozprawie czy ewentualne postępowanie apelacyjne, oznacza kolejne koszty. Tymczasem w razie wygranej sąd zasądzi takiej firmie 1500 – 2100 zł zwrotu kosztów. Jak widać, ledwie się to kalkuluje. A jeśli sprawa będzie trudniejsza, to i koszty jej prowadzenia wzrosną – szacuje Anna Widuch.

Przestrzega jednak, by dłużników nie utożsamiać wyłącznie z załadowcami. – Owszem, bywa, że proponują bardzo długie terminy płatności, co jednak często wynika z bardzo prostej przyczyny – równie długich terminów, jakie oferują im ich kontrahenci (odbiorcy) – tłumaczy.

– W praktyce obserwuje się jednak jeszcze inne zjawisko. Sam załadowca nie tylko płaci w terminie, i na dodatek niedługim – 45-dniowym, ale w łancuchu dostawy występują pośrednicy, którzy z tych 45 dni robią 90, po to, by zapewnić sobie płynność finansową – dodaje.

Skąd się biorą tak długie terminy płatności?

Obecnie średni termin płatności w polskich firmach to 88 dni – wynika z danych Coface. Eksperci przekonują, że terminy rosną i nie ma co liczyć w najbliższym czasie, żeby się to zmieniło. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest jednak kilka.

– Wzrosła szkodowość, a ona ma duży wpływ na terminy płatności. Najczęściej bowiem fracht nie jest opłacany do momentu, aż szkoda nie zostanie zamknięta. Po pierwsze dlatego, że zleceniodawca nie wie, ile ma potrącić pieniędzy z należności, a po drugie, blokując tę płatność chce wpłynąć na przewoźnika, by działał aktywnie w kierunku likwidacji szkody – tłumaczy Anna Widuch, radca prawny TransLawyers.

Co więcej, w ostatnich czasach głośno było o upadłościach dużych firm.

Nie bez znaczenia jest również to, że Polacy często jeżdżą dla zagranicznych firm, z pominięciem polskich spedytorów. A firmy te z reguły mają dłuższe terminy płatności.

Kluczowe pierwsze dni

Co więc powinna zrobić firma, żeby uchronić się przed wielotygodniowymi opóźnieniami płatności? Jak przekonują eksperci, najważniejsze, to reagować jak najszybciej. Mieć wdrożone procedury, które działają niemalże automatycznie.

Już pierwszego dnia należy wysłać do płatnika pismo z informacją, że minął termin płatności i jeśli w ciągu, na przykład, dwóch kolejnych dni roboczych sprawa nie zostanie uregulowana, koszt windykacyjny zostanie powiększony o 40 euro. Jeśli to nic nie da, wówczas należy wysłać obiecaną notę, z informacją, że jeśli płatnik się tym nie zajmie, sprawa zostanie np. przekazana firmie windykacyjnej. I rzeczywiście, ostatecznie, przekazać ją, jeśli pieniędzy nadal nie będzie.

Pamiętaj o obowiązku wysłania wezwania do zapłaty, kiedy czekasz na pieniądze od polskiej firmy. Zgodnie z prawem jest ono niezbędne, jeśli później miałaby się toczyć sprawa cywilna w sądzie, że uniknąć zarzutu przedwczesnego roszczenia (i obciążenia ciebie kosztami nawet wygranego procesu).

– Musimy być stanowczy i działać od razu. Dane statystyczne wskazują, że im więcej dni mija po terminie płatności, tym trudniej odzyskać pieniądze – przekonuje Anna Widuch.

Rzeczywiście, jak wynika z danych TransInkasso.eu, firmy zajmującej się odzyskiwaniem przeterminowanych należności, “największą skuteczność – na poziomie 95 proc. – mają sprawy zgłoszone między 1-30 dniem od upływu terminu płatności”. Nic dziwnego, że liczba takich zgłoszeń wzrosła. W I półroczu 2017 r. stanowiły one 29.5 proc. wszystkich zleceń, jakimi zajmowała się firma. Dokładnie rok później – już 33,4 proc.

Fot. Pixabay/RettungsgasseJETZTde/public domain

Tagi