Delegowanie pracowników. Dlaczego Czechy i Rumunia nie zagłosowały jak Polska?

Ten artykuł przeczytasz w 4 minuty

Polski rząd mógł się czuć zawiedziony, gdy w poniedziałek podczas głosowania w Radzie UE ws. zmian w dyrektywie o delegowaniu, kraje Grupy Wyszehradzkiej nie były jednomyślne. Czesi i Słowacy poparli stanowisko, które dla Polski było nie do przyjęcia. Dlaczego tak się stało? Wiele wyjaśniają statystyki pokazujące delegowanie pracowników.

– Jestem zawiedziona, że Grupie Wyszehradzkiej nie udało się utrzymać spójności (…). Jednak tak się w polityce zdarza i takie sytuacje już mnie bardzo nie zaskakują. Biorę pod uwagę to, że problem delegowania pracowników w największym stopniu dotyczy nas i polskich firm transportowych, ale też wyraźnie mówiliśmy, że dzisiaj bój nie dotyczył tylko polskich przedsiębiorców, tylko tak naprawdę swobody świadczenia usług i konkurencyjności wszystkich transportowych, unijnych firm, które stracą na konkurencyjności – mówiła po skończeniu obrad Rady UE Elżbieta Rafalska, minister rodziny i pracy.

Z szacunków Komisji Europejska wynika, że Polska wysyła do za granicę najwięcej pracowników delegowanych. Rzesza ponad 460 tys. polskich pracowników to absolutny rekord w Unii Europejskiej. Na drugim miejscu są Niemcy, a na trzecim, co może być pewnym zaskoczeniem w kontekście polityki uprawianej przez prezydenta Emmanuela Macrona – Francuzi.

Delegowanie pracowników to polska specjalność

Jeśli popatrzymy na kraje z grupy Wyszehradzkiej, to delegują one znacznie mniej swoich pracowników do innych państw Wspólnoty. Słowacja wysyła ponad 98 tys., Węgry – ponad 63  tys., a Czesi – tylko 37 tys. A obejmując szerszy obszar – region Europy Środkowo-Wschodniej, to np. z Bułgarii delegowanych jest niespełna 16 tys. pracowników, z Rumunii – 46,8 tys., a z Litwy – 25 tys.

pracownicy delegowani

Na podstawie tych liczb widać, że największy interes i najwięcej do stracenia mają polskie firmy (bo z punktu widzenia pracowników zarobki na poziomie takim, jakie dostają Niemcy czy Francuzi są nie do pogardzenia).

Istotne też jest to, że w przypadku części tych państw, liczba delegowanych za granicę stanowi znacznie mniejszy odsetek pracującej populacji, niż w przypadku Polski. Nasz kraj wysyła do pracy za granicą 2,9 proc. czynnych zawodowo. To sporo, gdy zestawimy tę liczbę z Czechami, gdzie jest to odpowiednio – 0,8 proc., Węgrami – 1,5 proc., Litwą – 1,9 proc., Rumunią – 0,6 proc. czy Bułgarią – 0,5 proc. Tylko Słowacy wysyłają większy odsetek do pracy poza ojczyzną – 4,1 proc.

W przypadku Niemiec i Francji, które wysyłają całkiem pokaźne pod względem liczebności grupy pracowników jest to jednak tylko 0,6 i 0,5 proc. populacji pracującej.

Dlatego też fakt, że Czesi (z Grupy Wyszehradzkiej), a także Rumunii i Bułgarzy nie stanęli razem z Polską podczas głosowania nad stanowiskiem ws. dyrektywy o delegowaniu, można tłumaczyć politycznym realizmem. Ewentualne zmiany w unijnym prawie nie dotkną aż tak wielu przedsiębiorców w tych państwach, jak w Polsce. Jako większa gospodarka i silniejszy kraj, stanowimy większą konkurencję dla krajów starej Unii, niż Czechy lub Rumunia. 

Polscy pracownicy

Bogata Europa pokazała, kto rządzi

W tym kontekście ciekawą diagnozę przedstawił Stefan Schwarz, prezes stowarzyszenia Inicjatywa Mobilności Pracy. Jego zdaniem przegłosowanie stanowiska Rady UE ws. pracowników delegowanych, niekorzystnego dla Polski i regionu, jest polityczną demonstracją siły bogatej Europy z prezydentem Francji w stosunku do biedniejszych krajów z peryferii.

Stefan Schwarz ocenił, że w głosowaniu ustalono nie tylko nowe zasady delegowania pracowników, ale również symbolicznie nowe zasady konkurowania na rynku wewnętrznym.

– A te zasady są czytelne. Grupa najbogatszych państw ustala, kto, czy i na jakich zasadach może konkurować z nimi na rynku wewnętrznym – powiedział Schwarz w rozmowie z agencją PAP.

W jego opinii w kontekście wprowadzenia równych zasad wynagradzania pracowników delegowanych, ograniczenie czasu świadczenia usługi do 12 miesięcy nie można bowiem uzasadnić ochroną praw pracowników czy uczciwej konkurencji. – Ta decyzja była więc czysto polityczną emanacją siły bogatej Europy z prezydentem Macronem na czele – zauważył.

Tagi