Na pierwszy rzut oka trudno wyobrazić sobie dwie, inne grupy zawodowe, którym powinno tak zależeć na wzajemnej współpracy, jak spedytorom i przewoźnikom. Zarówno jedni, jak i drudzy decydują o jakości oraz sukcesie rynku usług transportowych. Kiedy jednak przyjrzymy się nieco bliżej tej współpracy okaże się, że nie jest ona wolna od nieporozumień. Zagłębiając się w nią jeszcze bliżej można pomyśleć, że mamy do czynienia z regularną bitwą.
„Najlepszy spedytor to taki, u którego stoisz 4 dni w polu, jak dojedziesz na cywilizowany parking z WC to będzie miał wonty, bo nadrobiłeś 5 km, a jak chcesz po 2 tygodniach zjechać na weekend zapyta: no przecież niedawno pan był w domu na 45 h, cud miód polecam jest taka pani spedytor:)” Fruśka
„Próbuję wytłumaczyć sfrustrowanym przewoźnikom, o co w tym ciężkim biznesie tak naprawdę chodzi. Ale tu moim zdaniem potrzebne są seanse psychoterapeutyczne, bo seanse nienawiści to już codzienność zakompleksionych przewoźników, wymieniać wszystkich szkoda czasu” R.S.
W tym tonie prowadzonych jest większość rozmów pomiędzy spedytorami i przewoźnikami na forach transportowych. Mam nadzieję, że nie narażając się żadnej ze stron uda mi się choć trochę przybliżyć powody, dla których relacje spedytorów z przewoźnikami bywają często dalekie od ideału.
Jeśli nie wiadomo, o co chodzi…
Patrząc na zadania i obowiązki obu grup zawodowych, można by odnieść wrażenie pełnej symbiozy. Firma zlecająca ładunek nie ma ani czasu, ani wiedzy, aby skutecznie poruszać się po branży transportowej, więc zleca nadzór nad transportem spedytorowi. Z kolei spedytor nie tylko przychodzi do przewoźnika z klientem, ale także załatwia wszystkie formalności związane z dokumentacją i dba o terminową zapłatę. Dzięki temu jedynym zmartwieniem przewoźnika jest dojechać do celu i na czas.
Jakie zatem dramatyczne okoliczności muszą zajść, aby ten idealny układ przestał się sprawdzać? Jak zwykle główną przyczyną są pieniądze. Dynamiczny rozwój usług transportowych po ’89 roku sprawił, ze tradycyjny podział na spedytora i przewoźnika przestał obowiązywać. Spedytorzy, którzy do tej pory reprezentowali nadawcę i od niego pobierali wynagrodzenie dostrzegli możliwość uzyskania dodatkowego dochodu poprzez pobieranie prowizji za frachty, wchodząc w ten sposób w obszar działania przewoźników.
Doskonała koniunktura w branży transportowej z lat ’90 i początku nowego milenium sprawiała, że problem pozostawał poza marginesem najważniejszych spraw. Dopiero gorsza sytuacja na rynku transportowym, mniejsza ilość zleceń i obniżone stawki za przewóz sprawiły, że temat pobierania prowizji z frachty powrócił.
Właśnie doliczanie sobie przez spedytorów pewnej części frachtu jest prawdziwą kością niezgody. Mechanizm tego działania wygląda w następujący sposób: spedytor negocjuje stawkę od nadawcy w wysokości 4 tys. za kurs. Jednak prezentując ofertę przewoźnikowi spedytor zaniża tę sumę o powiedzmy 500 zł, które trafiają do jego kieszeni.
Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się ok. Skoro przewoźnik godzi się na konkretną stawkę, to znaczy, że kurs jest dla niego opłacalny. Jeśli spedytor dodatkowo na tym zarobi, to znaczy tylko tyle, że wykazał się większą inicjatywą.
Przewoźnicy, którzy i tak znacznie obniżyli stawki w ostatnim czasie oskarżają spedytorów o nieuczciwe działanie. Czy mają rację? Zgodnie z definicją spedytor „to osoba, która zawodowo i za wynagrodzeniem, w imieniu własnym bądź dającego zlecenie, na jego rachunek podejmuje się wysłania lub odbioru przesyłki a także innych czynności związanych z jej przemieszczaniem. Spedytor zawsze działa na rachunek swego zleceniodawcy”.
Jak wynika z definicji spedytor zajmuje się organizowaniem wysłania oraz odbioru ładunku, nie występuje w roli pośrednika. Ale czy zarabianie na frachtach jest zgodne z prawem? Nie ma przepisu, który by mu tego zabraniał, jednak wydaje się zasadnym, aby informować klienta o pobranej prowizji, to jednak spedytorzy czynią niezwykle rzadko.
Dla większości spedytorów problem w ogóle nie istnieje. Skoro jest możliwość zarobienia pieniędzy, to należy z niej skorzystać. Widocznie zaproponowana przez ustawodawcę definicja przestała być aktualna.
Co tak naprawdę oburza przewoźników w zarabianiu na frachtach? Prowizje oznaczają mniejsze pieniądze dla przewoźników, jednak odpowiedzialność za ładunek pozostaje taka sama. Dlaczego spedytor, który pobiera część sumy za fracht nie ma być traktowany jako przewoźnik i ponosić w takim wymiarze odpowiedzialność za ładunek oraz wszelkie problemy w trakcie transportu?
Zleceniodawcy, którzy nie muszą znać się na transporcie często wypłacają sumy frachtowe właśnie spedytorom, a ci chętnie je biorą. Skutkuje to tym, że pieniądze mogą docierać do przewoźników z pewnym opóźnieniem, a w razie ewentualnego uszkodzenia ładunku lub innych problemów wcale.
W czym tkwi problem?
Kiedy wszystko jest ok nadawca nie zadaje pytań kto i za co wziął pieniądze? Jednak kiedy pojawia się problem z uszkodzonym ładunkiem, terminową dostawą lub innymi stratami po stronie nadawcy rozpoczyna się dochodzenie kto ponosi za to odpowiedzialność?
Wielu spedytorów bywa często bardzo zaskoczonych, kiedy w przypadku wystąpienia szkód lub innych problemów ubezpieczyciel uznaje spedytora, który pobrał pieniądze od nadawcy za przewoźnika umownego. Rodzaj odpowiedzialności w takim wypadku jest znacznie bardziej szeroki i kosztowny.
Praca spedytora to coś znacznie więcej niż pośrednictwo. Chęć do zarabiania nie zawsze idzie w parze z kompetencją i doświadczeniem. Wraz z bujnym rozwojem rynku transportowego w Polsce, firmy spedycyjne powstawały jak grzyby po deszczu. Posiadanie biurka, faksu i telefonu zbyt często było wystarczającym powodem do założenia firmy.
Czy praca spedytora jest zatem godna pozazdroszczenia? Bynajmniej. To nieustająca walka z czasem, zleceniodawcą i nierzadko kierowcami. Do wykonywania zawodu potrzebna jest wiedza, doświadczenie i duża odporność na stres. Nie może zatem dziwić fakt, że profesjonalnych spedytorów jest niewielu i są na wagę złota.
Szorstka przyjaźń.
Jak w takim razie dbać o dobre relacje obu grup zawodowych? Trudno powiedzieć. Z całą pewnością sytuacja się zmieniła, w porównaniu do tej sprzed dobrych paru lat. Tak naprawdę to wolny rynek w dużej mierze decyduje o kształcie branży i wzajemnych relacjach firm i ludzi w niej pracujących. To co wczoraj było wyjątkiem dziś jest normą.
Skoro istnieje możliwość dodatkowego zarobku tylko kwestią czasu pozostaje, by ktoś z niej w końcu skorzystał. I tak właśnie robią spedytorzy, zresztą nie tylko oni. Czy korzystanie z tej możliwości nagminnie sprzyja budowaniu dobrych i trwałych relacji? Czy etos zawodowy ma racje bytu w sytuacji silnej konkurencji? To pytania, na które każdy powinien odpowiedzieć sobie sam, ale czy możemy mieć pretensje, że ktoś myśli inaczej, skoro postępuje w zgodzie literą prawa?
Chyba właśnie prawo nie nadąża w tej sytuacji za życiem, które ma to do siebie, że lubi się komplikować. Prawo powinno w wyraźny sposób określić odpowiedzialność spedytora, który zarabia na frachtach. Gdyby spedytorzy pobierający prowizje ponosili odpowiedzialność za ładunek w takim samym stopniu, jak przewoźnicy z pewnością chętnych na dodatkowy zarobek byłoby zdecydowanie mniej. Także zleceniodawcy powinni mieć świadomość, do kogo trafiają pieniądze za transport.
Nadzieję na poprawę sytuacji daje profesjonalizacja polskiego rynku transportowego. Trudny okres, który miejmy nadzieję właśnie się kończy zweryfikował kompetencje i możliwości wielu firm transportowych. Coraz więcej spedytorów i przewoźników zwraca także uwagę na jakość wzajemnych i długotrwałych relacji, gdzie kilka złotych zarobionych dzisiaj, może oznaczać olbrzymie straty jutro.
Autor: Aleksander Czech