REKLAMA
Sennder

Kierowca ciężarówki wczoraj i dziś, czyli wspomnienia wieloletniego kierowcy PKS: “Najczęściej woziliśmy blondynki”

Odsłuchaj artykuł

Ten artykuł przeczytasz w 3 minuty

Jak wyglądała praca zawodowego kierowcy kilkadziesiąt lat temu? O latach spędzonych w trasie opowiada Henryk Gotkowicz, który jazdę w szeregach PKS rozpoczął 14 kwietnia 1954 roku.

Czas pracy bardzo… elastyczny

Na początku mojej kariery w PKS-ie nie miałem liczonego czasu pracy, wyznaczonych przerw – robiłem je kiedy chciałem. Zatrzymywałem się w momencie, gdy poczułem zmęczenie. Pracodawca nie wiedział, kiedy jechałem, a kiedy nie, ale kierowcy byli uczciwi.

Jako, że płacili mi za godzinę, jeździłem po 14-18 godzin dzienne. Stawka godzinowa wynosiła jakieś 1,50 zł. Ale kiedyś za 10 zł można było kupić dobry obiad, papierosy – na bułki też starczyło.

“Dopiero jakoś w latach osiemdziesiątych pojawiły się tachografy”

Tachografy zostały wprowadzone dopiero pod koniec mojej kariery kierowcy. Jedni ich używali na zasadzie testów, drudzy nie – nie były obowiązkowe. Jak jeździłem mercedesem z Niemiec, to miałem tachograf zainstalowany.

“Zostać kierowcą nie było tak łatwo”

Kiedyś nie było ograniczeń wiekowych do zdobycia uprawnień, liczyło się doświadczenie za kierownicą. Zaczynało się od najmniejszych ciężarówek i dopiero po kilku latach można się było przesiąść na te większe. Ja, bodajże po 5 latach,mogłem jeździć “tirem”, czyli STAREM z przyczepą. Teraz wystarczy zdać kurs – nic dziwnego, że jest tyle wypadków. W głowie się nie mieści.

“Najczęściej woziliśmy blondynki”

“Blondynki”, czyli świnie. Załadowało się takich z 50 na przyczepę i do łódzkiej masarni. Do Łodzi woziłem też przędzę, tkaniny, maszyny włókiennicze. Produkty spożywcze oczywiście też, głównie buraki.

Kierowca był powszechnie szanowany

Jeździłem po całej Polsce, za granicę nie. Najpierw pick-up-em, żukiem, potem STAREM. Jak chciało się takiego zapalić, trzeba było przekręcić kluczykiem, potem korbą. Ale kiedyś kierowca miał swojego pomocnika, który był mu podległy. Nie było tak jak teraz, że musiał zrobić załadunek i rozładunek sam. Zawód kierowcy cieszył się szacunkiem.

“Awarie w trasie naprawialiśmy sami”

Jak samochód zepsuł się w drodze, to trzeba było samemu naprawić albo zadzwonić do PKSu, żeby przyjeżdżali i zrobili. Ale to nie było takie proste – nie było telefonów komórkowych.

O noclegach w kabinie

PKS załatwiał nam hotele, a jak nie – żadnych łóżek w kabinie nie było, spało się na siedzeniu albo na pace pod gołym niebem.

“Parkowaliśmy, gdzie się dało…”

O strzeżonych parkingach mogliśmy pomarzyć. Stawaliśmy pod lasem – nie było takiego złodziejstwa. Może parę razy się zdarzyło, że na wiosce coś ukradli, przeważnie towar czy ogumienie. Nieraz spuszczali paliwo. Nie to co dzisiaj – niedawno mój wnuk opowiadał, że teraz to kierowca w telefonie może sobie miejsce parkingowe znaleźć (chodzi o aplikację Transparking.eu – przyp. red.)

Samotne życie w trasie

Bardzo tęskniłem za bliskimi. Najgorsze, że praktycznie nie miałem z nimi kontaktu – dotarcie do telefonu stacjonarnego graniczyło z cudem… Jak pojawił się jakiś problem w domu, rodzina musiała dzwonić do pracowników PKSu i oni musieli mnie szukać. Raz stałem w zaspach pod Skierniewicami tydzień czasu… Żonę poinformował PKS, ale ja nie miałem możliwości osobistej rozmowy.

012d3e35-9cc3-459c-875d-4c9d64df17da?server=place2