To wypowiedź hiszpańskiego kierowcy ciężarówki, który chciał pozostać anonimowy. Z jego słowami z pewnością utożsamia się wielu kierowców, także z innych krajów.
99% firm transportowych w Hiszpanii płaci swoim kierowcom „pod stołem”. Wszyscy kierowcy zarabiają więcej niż pokazują umowy. Otrzymują swoje, „pożal się Boże”, wynagrodzenie, czyli podstawę wynoszącą mniej więcej 750 euro, w zależności od wspólnoty autonomicznej.
Zarabiamy tyle, ile wypracujemy – im więcej kilometrów przejedziesz, tym większą wypłatę dostaniesz. Z końcem miesiąca rozlicza się trasy i nalicza wynagrodzenie – to także jest u nas nielegalne.
Może lepiej byłoby pracować w fabryce i wracać do domu po 8 godzinach, a nie po 14, jak kierowca? Wprawdzie dostajemy ok. 1500 euro, ale po odjęciu śniadań, obiadów i kolacji zostaje może 1000, do tego ciągle jesteśmy domem. A pensja „na papierze” to zaledwie 750 euro.
Dlaczego tak się dzieje?
To proste – od pieniędzy pod stołem nie trzeba odprowadzać składek na ubezpieczenie społeczne i zdrowotne, ani podatków. Pieniądze nie wpływają do budżetu, ani na nasze przyszłe emerytury.
Problem jest poważniejszy niż się nam wydaje, firmy transportowe piorą pieniądze, jak im się podoba, a kierowcy, jeśli chcą pracować, muszą to zaakceptować.
Motywy takich działań pracodawców są jasne:
- Im niższe wynagrodzenie, tym niższe składki na ubezpieczenie społeczne odprowadza pracodawca
- Na urlopie kierowca otrzymuje tylko tyle, ile ma na umowie (750 euro)
- W przypadku zwolnienia wynikającego z niezdolności do pracy, czy choroby, pracodawca ma pewność, że kierowca, zdrów czy nie, wróci za kierownicą bardzo szybko, żeby nie umrzeć z głodu.
- W przypadku niezgodnego z prawem zwolnienia z pracy, pracownik ma prawo pobierać odprawę, która również naliczana jest od wynagrodzenia, itd., itp.
To świetny interes dla pracodawców, niestety dla pracowników wręcz przeciwnie.

Tak wygląda sytuacja kierowców w Hiszpanii, a jak wygląda sytuacja w Polsce?
Zapraszamy do dyskusji w komentarzach!







