Fot. Scania

Zamieszanie wokół nowej normy emisji Euro 7. “Świat płonie, a Bruksela proponuje nowe normy”

Nowa norma emisji Euro 7 najprawdopodobniej nie będzie tak rygorystyczna jak planowano - donosi brukselski portal “Politico”, który dotarł do projektu unijnych przepisów. Dużo surowszy standard ekologiczny znacznie podniósłby koszty produkcji i ceny pojazdów, co w połączeniu z rosnącą inflacją byłoby zbyt dużym obciążeniem.

Ten artykuł przeczytasz w 4 minuty

Nowa norma emisji „Euro 7” ma przyczynić się do zmniejszenia stężenia drobnego pyłu w miastach Europy. Wstępnie przepisy przygotowywane przez Komisję Europejską przewidywały m.in. dodatkowe klasy, takie jak Euro 7+ dla samochodów, które emitują co najmniej dziesięć procent mniej zanieczyszczeń niż określa norma Euro 7 lub których żywotność akumulatora jest co najmniej o 10 procent lepsza niż określona. W Projekcie znalazła się także norma Euro 7A dla samochodów, których system kontroli emisji można dostosować w celu dalszej redukcji emisji w strefach ekologicznych – donosi niemiecki dziennik “Handelsblatt”.

Według oceny wpływu przepisów przeprowadzonej przez Komisję Europejską, łączne koszty związane z regulacjami dla producentów samochodów osobowych i lekkich samochodów dostawczych wyniosłyby w tym okresie tylko około 35,5 mld euro, a dla ciężarówek i autobusów 17,5 mld euro.

Niewłaściwy czas?

Wiele wskazuje na to, że Komisja Europejska nie będzie domagać się radykalnego ograniczenia emisji zanieczyszczeń z samochodów w nowej normie Euro 7 – donosi “Politico”. Projekt przepisów ustalający limity zanieczyszczeń innych niż CO2 sugeruje ustalenie norm emisji dla samochodów osobowych i dostawczych na takim samym poziomie, jak te obowiązujące obecnie dla samochodów napędzanych benzyną w ramach istniejącej normy Euro 6 – podaje portal.

To ogromna wygrana dla przemysłu samochodowego, który nie będzie musiał dokonywać dużych inwestycji w nadchodzącej dekadzie w ograniczanie zanieczyszczeń w samochodach z silnikami spalinowymi nowej generacji, czyli technologii, która ma zostać wycofana do 2035 r. 

W świetle obecnych uwarunkowań geopolitycznych i gospodarczych dokonano ostatecznego przeglądu” – stwierdziła Komisja we wstępnej ocenie wpływu projektu ustawy o Euro 7, powołując się na zwiększone obciążenie przemysłu kosztami energii i surowców.

„To (sytuacja geopolityczna i gospodarcza w Europie – przyp. red.) wywiera bezprecedensową presję na łańcuch dostaw w branży motoryzacyjnej i powoduje problemy z przystępnością cenową dla konsumentów w ogólnym kontekście wysokiej inflacji” – wynika z projektu.

W rezultacie Bruksela zmierza do „zminimalizowania” kosztów branży automotive związanych z opracowaniem bardziej ekologicznych silników, zważywszy na normy jakie mają obowiązywać od 2035 r. – donosi “Politico”.

Przemysł samochodowy lobbuje przeciwko surowym normom Euro 7, argumentując, że w tym samym czasie, gdy jest potrzeba inwestycji w rozwijanie elektrycznych pojazdów, konieczne byłoby ponoszenie uciążliwych kosztów na rozwój nowych technologii.

Z perspektywy branży nie potrzebujemy Euro 7, ponieważ będzie to czerpać zasoby, które powinniśmy wydawać na elektryfikację” – powiedział Carlos Tavares, dyrektor generalny Stellantis  na tegorocznym Paris Auto Show. „Dlaczego używać ograniczonych zasobów do czegoś na krótki czasu? Branża tego nie potrzebuje, a to przynosi efekt przeciwny do zamierzonego” – dodał. 

Głosy krytyki wobec rygorystycznej normy Euro 7 płyną też z Parlamentu Europejskiego. Europoseł z CSU Markus Färber uważa propozycję nowego standardu za absurdalną.

Czas nie może być bardziej niewygodny: świat płonie, inflacja powoduje gwałtowny wzrost cen, przedsiębiorstwa i obywatele cierpią z powodu gwałtownie rosnących cen energii, a Komisja proponuje nowe normy emisji” – grzmi Markus Färber. 

Ostateczny projekt KE ma przedstawić 9 listopada br.

Tagi