Odsłuchaj ten artykuł
Fot. Pixabay/Leslin_Liu/Pixabay Content License//OSW
Europa ma poważny problem z Chinami. To stamtąd importuje dobra niezbędne do osiągnięcia zielonej transformacji [WYWIAD]
- ⅘ baterii litowo-jonowych używanych dziś w Europie pochodzi właśnie z Państwa Środka. Podobnie sprawa wygląda w przypadku metali ziem rzadkich - podaje Paulina Uznańska, starsza analityczka Zespołu Chińskiego w Ośrodku Studiów Wschodnich. Unia Europejska mozolnie pracuje nad strategią uniezależnienia się od Chin, natyka się jednak na opór nawet wśród państw członkowskich.
Dorota Ziemkowska-Owsiany: Jak jednym słowem można scharakteryzować relacje handlowe na linii Unia Europejska – Chiny?
Paulina Uznańska, starsza analityczka Zespołu Chińskiego w Ośrodku Studiów Wschodnich:
Nierównowaga.
A to z tego względu, że relacje handlowe między tymi podmiotami są bardzo silnie zaburzone na korzyść Chin, które dziś w relacjach handlowych z Unią Europejską mają 400 miliardów euro nadwyżki. I nie wynika to z tego, że Europa chce kupować chińskie dobra, ale nie ma nic do zaoferowania w zamian. Przyczyną jest nierówny dostęp do rynku – unijny jest otwarty na produkty z Chin, podczas gdy europejskie przedsiębiorstwa nie mogą liczyć na taką samą otwartość rynku chińskiego.
Polityka gospodarcza Chin, obecnie nakierowana na wzmacnianie bezpieczeństwa ekonomicznego, długofalowo zagraża konkurencyjności europejskich przedsiębiorstw i prowadzi do wypierania ich z rynków trzecich, na których konkurują z Chinami.
To nie jest problem, który się pojawił dzisiaj. Tak naprawdę jest obecny od dekady. Dziś jednak dyskusja o tym, jak silnie Europa jest zależna od Chin, jest najbardziej aktualna.
Pandemia COVID uświadomiła wielu decydentom na Starym Kontynencie, jak zależność od dóbr krytycznych, pochodzących z reżimów autorytarnych, może prowadzić do bardzo silnych zakłóceń w łańcuchach dostaw. Wyraźne stało się to także po wybuchu wojny na Ukrainie, już w kontekście Rosji. Obecnie więc przez Europę przetacza się dyskusja nie tylko dotycząca tego, jak zmienić ten stan rzeczy, ale również czy w ogóle da się to zrobić.
Tę wyraźną obecność Chin na rynku europejskim widać chociażby w danych dotyczących udziału Państwa Środka w unijnym eksporcie – w 2022 r. przekraczał on już 20 procent…
Myślę, że problem nie tkwi wyłącznie w tym, jaki procent unijnego importu stanowią produkty z Chin, ale przede wszystkim w tym, co stamtąd sprowadzamy. Gdyby były to dobra, które możemy łatwo zastąpić, to oczywiście mielibyśmy do czynienia z niekorzystną zależnością gospodarczą, jednak nie tak istotną z punktu widzenia bezpieczeństwa gospodarczego.
Clou problemu leży w tym, że importujemy z Chin dobra, które są niezbędne do osiągnięcia przez Unię np. zielonej transformacji i nie ma możliwości łatwego wycofania się z tej zależności. ⅘ baterii litowo-jonowych używanych dziś w Europie pochodzi właśnie z Państwa Środka. Podobnie sprawa wygląda w przypadku metali ziem rzadkich. Oczywiście część z nich dałoby się sprowadzić spoza Chin, jednak ich rafinacja jest na tyle droga i wiążą się z tym na tyle wysokie koszty środowiskowe, że decyzja z tym związana nie jest tak prosta do podjęcia.
Co więcej, nie jest to problem wyłącznie ogólnie Europy, ale poszczególnych krajów. Weźmy przykład Polski, która jest trzecim największym importerem grafitu z Chin,
po Stanach Zjednoczonych i Korei Południowej. Wykorzystujemy go chociażby do produkcji części wykorzystywanych do budowy samochodów elektrycznych. O tym, jak groźna może być ta zależność niech świadczy fakt, że 1 grudnia ub.r. Chiny wprowadziły licencje na eksport grafitu.
Rzeczywiście, to o czym Pani wspomina, wyraźnie jest widoczne w danych OECD. Wynika z nich, że nawet ponad 70 proc. importu do krajów Unii Europejskiej z Chin stanowiły dobra pośrednie (w latach 2015-2020). Eksperci Polskiego Instytutu Ekonomicznego przekonują, że wskazuje to wyraźnie na zaopatrzeniowy charakter dostaw z tego kraju. Co więcej, sektory takie jak odzieżowy, ale również “wyrobów i części komputerowych, elektrycznych i elektronicznych wykazują duże zależności od importu z Chin”(1). Chciałabym jednak wrócić jeszcze na chwilę do udziału Chin w unijnym eksporcie. Przed pandemią wynosił około 18 proc. podczas niej 22 proc., w 2022 r. znów spadł – do 20,5 proc. Zastanawiam się skąd ten pandemiczny szczyt.
Wydaje mi się, że wtedy zdaliśmy sobie sprawę z tego, jak dużą skalę ma wspomniana zależność. Po prostu nie było możliwości importu pewnych produktów z innych miejsc na świecie, a popyt na pewne towary gwałtownie wzrósł. Na przykład na maseczki, których produkcja od lat realizowana jest w Azji Wschodniej.
Nawiasem mówiąc w ogóle sektor farmaceutyczny, a przede wszystkim produkcja takich podstawowych leków jak np. paracetamolu i jego półproduktów, do niedawna w dużej mierze była skupiona właśnie w Chinach czy Indiach, głównie z uwagi na optymalizację kosztów.
Wracając jeszcze do pani pytania – problem był widoczny również w przypadku półprzewodników, które w dużej mierze pozyskujemy z Tajwanu – stamtąd pochodzi ponad 60 proc. światowej produkcji półprzewodników i ponad 90 proc. tych najbardziej zaawansowanych, o wielkości poniżej 10 nanometrów. Tymczasem wszyscy pamiętamy, co się działo, kiedy na światowym rynku w wyniku COVID-u doszło do ograniczeń w pracach fabryk chipów i zakłóceń w łańcuchach dostaw, wówczas gwałtownie wzrósł popyt na półprzewodniki, a podaż nie nadążała – międzynarodowy sektor motoryzacyjny musiał drastycznie zmniejszyć produkcję.
Wydaje się, że wreszcie włodarze Unii Europejskiej uświadomili sobie ten problem. Poświęcony był mu chociażby grudniowy szczyt na linii Unia Europejska – Chiny. Wówczas Ursula von der Leyen wezwała do przywrócenia, jak powiedziała, równowagi w stosunkach handlowych z Chinami. Już na początku naszej rozmowy wymieniła Pani jeden z aspektów braku tej równowagi – myślę o braku dostępu przedsiębiorstw europejskich do rynku chińskiego. Z czego to wynika?
Czytaj dalej i dowiedz się:
- jak wyglądają relacje geopolityczne Chin ze Stanami Zjednoczonymi,
- jak to się stało, że Chiny tak bardzo uzależniły od siebie Unię Europejską versus Stany Zjednoczone,
- czy derisking prowadzi do deglobalizacji?
Trzeba pamiętać, że nie jest to problem tylko i wyłącznie przedsiębiorstw europejskich, ale wszystkich zagranicznych. Rynek chiński jest asymetrycznie otwarty, co jest kształtowane na podstawie regulacji prawnych, które Chińczycy formułują w ten sposób, by działanie na ich rynku było możliwe albo tylko w pewnych, wyraźnie ograniczonych sektorach, albo wyłącznie we współpracy z chińskim partnerem. Istnieją wewnętrzne regulacje, które bardzo utrudniają podmiotom zewnętrznym dostęp do finansowania, podczas gdy ułatwiają to znacznie chińskim firmom.
Dziś w wielu sektorach doszło już do częściowego otwarcia, ale nadal mamy do czynienia z konsekwencjami tamtego stanu rzeczy. Nie wszystkie kraje Unii Europejskiej odczuwają to tak samo, ponieważ nie wszystkie po równo są uzależnione od Chin. Najbardziej są Niemcy, z uwagi na to, że to ich przedsiębiorstwa są najbardziej obecne w Państwie Środka, co ma silne odbicie w danych gospodarczych – roczne dochody niemieckich firm działających na rynku chińskim wynoszą około 6 proc. niemieckiego PKB.
Najbardziej jest to widoczne w dwóch sektorach – samochodowym i chemicznym.
Skupmy się na tym pierwszym. Przez lata niemieckie przedsiębiorstwa funkcjonowały bardzo dobrze na rynku chińskim, ponieważ tworzyły joint ventures z tamtejszymi firmami, z czego czerpały korzyści również bazując na dużym popycie tamtejszych klientów na niemieckie motoryzacyjne marki premium. Z drugiej jednak strony firmy te przekazywały swój technologiczny know how Chinom, które w dużej mierze na podstawie niemieckich technologii zbudowały swój bardzo silny łańcuch produkcji, związany np. z samochodami elektrycznymi.
W konsekwencji dziś jeżeli chce się konkurować na globalnym rynku samochodów elektrycznych, to trzeba w jakiejś mierze opierać się na chińskich technologiach. Chiny zajmują już tak ważne miejsce na światowej mapie elektromobilności, że nie da się ich zignorować.
Jest w tym pewna ironia, że współpraca z Chinami, która latami przynosiła niemieckim koncernom ogromne korzyści, doprowadziła równocześnie do sytuacji, że koncerny te są już z chińskiego rynku wypierane przez tamtejszych producentów. Ci ostatni zaczynają już prowadzić silną ekspansję na Europę i jeśli UE nie zareaguje w czas, to będzie to właściwie fala nie do zatrzymania, zwłaszcza, że trudno z nimi konkurować cenowo.
Sprawa jest jednak bardzo złożona, bo niemiecki biznes, mimo tego, co się dzieje i mimo że chińska gospodarka wykazuje pewne tendencje spadkowe, chce pozostać w tym kraju. Z ostatnich danych Niemieckiej Izby Handlowej w Chinach wynika, że ponad 90 procent niemieckich firm chce pozostać na rynku chińskim, a ponad połowa nawet zamierza zwiększać tam swoje inwestycje.
To kwestia przyzwyczajenia czy woli utrzymywania przewagi konkurencyjnej dzięki wyraźnie niższym kosztom produkcji w Chinach?
Prawda jest taka, że bardzo trudno jest znaleźć alternatywę dla rynku chińskiego. Anegdota przytaczana przez jednego z głównych niemieckich producentów samochodów mówi, że tygodniowa sprzedaż marek premium w Chinach, w Indiach na przykład byłaby do osiągnięcia po upływie roku. Nie ma innego rynku na świecie, który miałby taką skalę i taki wewnętrzny popyt na tego rodzaju dobra.
Z tego względu przedsiębiorstwa, które są już tam obecne, zamiast się wycofywać, wolą stawiać na strategię local for local, czyli budować odrębny łańcuch dostaw dla Chin. Przy takiej strategii, jeśli z biegiem czasu okaże się, że przedsiębiorstwo jest stopniowo wypierane z rynku chińskiego, to cała spółka nie traci tak wiele, prowadząc osobną działalność na przykład jeszcze w Europie i Stanach Zjednoczonych.
Komunikując się z podmiotami zagranicznymi Chińczycy często składają obietnice większego dostępu do rynku. Na początku nawet częściowo je realizują. Ostatecznie jednak wywierają presję na te przedsiębiorstwa, a one z kolei – na swoje rządy, by kształtowały w taki sposób politykę wobec Chin, aby jej skutki nie uderzały w biznes. I znów – widać to wyraźnie w przypadku Niemiec, gdzie występuje wyraźne rozróżnienie między interesem narodowym a interesem niemieckiego biznesu.
Co ważne, skala uzależnienia europejskiego biznesu od Chin jest już tak duża, że kraj ten może już stosować nie tylko strategię marchewki, ale również kija, wprowadzając chociażby licencje eksportowe na gal czy german i doprowadzając do tego, że Europa robi krok w tył i opóźnia pewne decyzje polityczne związane z deriskingiem (“proces zmniejszania zależności – od strony surowców, produktów czy technologii – ze względów na potencjalne zagrożenia dla bezpieczeństwa UE” – przyp.red. za PIE – (2).
To, o czym Pani mówi, widać również w relacjach chociażby ze Stanami Zjednoczonymi. Kiedy zaczęły wprowadzać pewne mechanizmy poluźniania zależności od Chin, w odpowiedzi te ostatnie w sierpniu ubiegłego roku ograniczyły amerykańskim firmom dostęp do wspomnianego przez Panią galu. Tymczasem jest to niezbędny składnik do produkcji chociażby mikroczipów. To tylko pokazuje, że mamy do czynienia z uniwersalną strategią uzależniania od siebie jakichkolwiek partnerów zagranicznych.
Jak najbardziej, na dodatek bardzo efektywną.
Z drugiej strony przez Chiny prowadzona jest polityka subsydiowania eksportu i rozwoju tamtejszych firm. Od 2015 roku działa dziesięcioletni Plan Made in China 2025, w ramach którego za pomocą tych subsydiów Chiny chcą rozwijać swój przemysł i osiągnąć wartość udziału krajowego w produkcji najnowszych technologii na poziomie 70 proc. (3) To potężna skala. Nawiasem mówiąc, to subsydiowanie eksportu przez Pekin jest jednym z działań najmocniej krytykowanych przez szefową Komisji Europejskiej, gdy mowa o nieproporcjonalnych stosunkach na linii Unia-Chiny.
Dziś w Europie szeroko dyskutuje się o deriskingu i o tym, w jaki sposób osiągnąć samowystarczalność w strategicznych sektorach. Bo też trzeba pamiętać, że w deriskingu chodzi o zbudowanie większej odporności gospodarczej, jednak nie jest wskazane, względem jakiego kraju konkretnie.
Tymczasem ta strategia jest, paradoksalnie, stosowana przez Chiny od dawien dawna. Słusznie wspomniała pani o planie Made in China 2025, bowiem widać to w nim wyraźnie. W ogóle od początku objęcia rządów przez Xi Jinpinga kwestia samowystarczalności i uniezależniania się od technologii zachodnich była jedną z najistotniejszych. Xi Jinping jest przywódcą, który bardzo silnie koncentruje się na bezpieczeństwie gospodarczym. Co więcej uważa, że tego bezpieczeństwa nie da się osiągnąć, jeżeli jest się zależnym od zagranicznych technologii, przede wszystkim amerykańskich.
Równocześnie w Chinach notuje się od pewnego czasu wyraźne nadwyżki produkcyjne. Sentyment tamtejszych gospodarstw domowych jest na tyle niski, że bardzo trudno jest pobudzić wewnętrzną konsumpcję. Co więcej, wzmogła się jeszcze naturalna skłonność do oszczędzania u Chińczyków. Nadwyżek produkcyjnych, pochodzących jeszcze z czasów pandemii, nie da się więc sprzedać na rynku wewnętrznym. Wysyła się więc je przede wszystkim na rynek europejski, który wciąż jest jednym z bardziej otwartych. Widać to chociażby na przykładzie ceł. Te nakładane na pochodzące z Chin auta elektryczne w Stanach Zjednoczonych sięgają już 27 proc. W Europie wciąż jest to zaledwie 10 proc.
Dziś Chiny bardzo potrzebują otwartych rynków również z tego względu, że same zmagają się z bardzo dużym bezrobociem, głównie wśród młodych. W czerwcu 2023 r. przekroczyło ono 21 proc., wywołując wówczas duży niepokój społeczny. Ostatecznie władza zdecydowała więc, by więcej takich danych nie upubliczniać.
Wszystko to jednak sprawia, że Chiny, żeby pobudzić swoją gospodarkę po pandemii, bardzo potrzebują zagranicznych inwestycji. W pewnym sensie same są zależne od rynku europejskiego, ale potrafią tę zależność przekształcić na własną korzyść.
Jak to się stało, że Chiny tak bardzo uzależniły od siebie Unię Europejską versus np. Stany Zjednoczone. Wspomniała Pani o różnicach w wysokości ceł na chińskie towary, często podkreśla się również fakt, że Unia jest generalnie mocno uzależniona od handlu międzynarodowego, a ponadto nie ma zdolności fiskalnej na poziomie całej Wspólnoty. Jest coś jeszcze?
W Stanach Zjednoczonych istnieje ponadpartyjna zgoda co do tego, że współpraca z Chinami ma silne implikacje dla bezpieczeństwa narodowego. To jest coś, czego Europie brakuje, stąd tak duży opór niektórych państw przed wdrażaniem chociażby europejskiej strategii bezpieczeństwa gospodarczego.
Kolejna kwestia jest taka, że Stany Zjednoczone są w stanie efektywnie budować narzędzia presji gospodarczej na Chiny z tego względu, że te ostatnie wciąż są bardzo zależne od niektórych amerykańskich technologii, na przykład tych związanych z produkcją półprzewodników.
Amerykanie nawet usiłowali to wykorzystać, przy okazji prowadzonej przez Donalda Trumpa polityki decouplingu, czyli całkowitego i gwałtownego odcięcia się od Chin. Polityka ta ostatecznie okazała się niemożliwa do realizacji, ponieważ nawet między tymi dwoma krajami powiązania gospodarcze były zbyt silne, podobnie jak silny był opór amerykańskiego biznesu.
Joe Biden, kiedy doszedł do władzy, przygotował pewien system narzędzi, odcinających Chiny od amerykańskich technologii. Zapowiadał się na bardzo efektywny, w praktyce jednak okazało się, że nawet ograniczenia eksportowe na półprzewodniki, wprowadzone przez administrację Bidena w październiku 2022 roku, nie doprowadziły do założonego celu, jakim było zahamowanie, a nawet cofnięcie chińskiego rozwoju w zakresie tego rodzaju produkcji.
Tym niemniej nie da się ukryć, że Amerykanie tym różnią się od Europejczyków, że po pierwsze wciąż mają bardzo silny lewar technologiczny na Chiny, a po drugie konsensus dotyczący podejścia do współpracy z Chinami został już osiągnięty na poziomie ponadpartyjnym. W Europie cały czas jest to proces, który się klaruje.
W jednym z raportów Polskiego Instytutu Ekonomicznego zauważono, że w Europie “widoczna jest wstrzemięźliwość w zaostrzeniu polityki wobec Chin” (4). Pani również wspomniała o tym oporze niektórych z państw członkowskich. I nie jest to mowa chyba wyłącznie o wspomnianych już wcześniej Niemczech…
Zdecydowanie nie jest to kwestia wyłącznie Niemiec. Tam o oporze mówimy przede wszystkim w kontekście biznesu.
Ponadto obserwuje się jednak również opór samych państw członkowskich. A to dlatego że kiedy w czerwcu 2023 roku Ursula von der Leyen ogłosiła strategię bezpieczeństwa gospodarczego Unii Europejskiej, wówczas okazało się, że aby ją zrealizować, Komisja Europejska będzie potrzebowała poszerzenia swoich kompetencji, kosztem właśnie państw członkowskich.
Jednym z ważniejszych pomysłów zapisanych w tej strategii było wprowadzenie screeningu inwestycji wychodzących europejskich przedsiębiorstw. Chodziło o inwestycje, które miałyby miejsce na rynkach tak zwanego podwyższonego ryzyka, czyli między innymi w Chinach.
Jest to na razie pewien pomysł, unijna komisarz nie opublikowała żadnego rozporządzenia, ostatnio okazało się jednak, że spowolnienie prac nad nim wynika w dużej mierze właśnie z oporu zarówno członków Wspólnoty, jak i samego biznesu. Ten ostatni wskazuje, że zmuszony do ujawniania planów inwestycyjnych straci na konkurencyjności.
We wspomnianej strategii bezpieczeństwa gospodarczego Unii Europejskiej postulowano również harmonizację kontroli eksportowych. O co chodzi – na razie każde państwo członkowskie samodzielnie decyduje o tych kontrolach, szczególnie skoncentrowanych na produktach podwójnego zastosowania, czyli tych, które mogą być wykorzystywane zarówno do celów cywilnych, jak i wojskowych. Pojawił się pomysł, by decyzje w tej sprawie zapadały odgórnie.
Przykładem pokazującym, jak ważne są tego typu decyzje jest holenderski ASML Holding, dostarczający najbardziej zaawansowane maszyny litograficzne do produkcji półprzewodników. Korzysta przy tym z amerykańskich technologii, co nie jest niczym zaskakującym, bo jak mówiłam – Amerykanie mają na tym polu właściwie globalny monopol.
W związku z tym we wrześniu 2023 r. przedsiębiorstwo musiało dostosować swoją politykę do amerykańskich ograniczeń eksportowych związanych z półprzewodnikami. Z czasem Amerykanie zaczęli jednak wywierać jeszcze większą presję w celu zwiększenia tych ograniczeń, między innymi zabraniając sprzedawania kolejnych serii zaawansowanych maszyn litograficznych Chinom. Chiny tymczasem były kluczowym rynkiem dla ASML. Problem stał się wyraźny i w całej Holandii zaczęły pojawiać się głosy, że ograniczenia eksportowe powinny być dyskutowane już nie na poziomie danego państwa członkowskiego, ale całej Wspólnoty. Pojedynczy kraj może nie być bowiem w stanie efektywnie negocjować z tak silnym partnerem jak np. wspomniane Stany Zjednoczone.
Dziś jednak ten temat nie jest zamknięty. Podobnie jak zresztą inne wcześniej wspomniane. Od 2019 r. w państwach członkowskich funkcjonuje mechanizm screeningu inwestycyjnego, za pomocą którego Unia może weryfikować, czy państwa spoza Wspólnoty nie inwestują w sektorach, w których zależność od nich mogłaby zagrażać bezpieczeństwu unijnemu.
W sprawie sprawdzania inwestycji europejskich przedsiębiorstw w państwach trzecich na razie jednak wiążących decyzji brak. Dotychczas w ramach wdrażania strategii bezpieczeństwa gospodarczego wypracowano jedynie listę technologii krytycznych Unii Europejskiej i wprowadzono mechanizm ochrony przed wymuszeniem ekonomicznym ze strony państw trzecich. Trzeba jednak przyznać, że ten ostatni jest bardzo ważny. Pamiętamy, jak silną presję gospodarczą zastosowali Chińczycy na Litwę, po tym, jak zgodziła się na otwarcie w Wilnie biura reprezentacyjnego Tajwanu.
Derisking podczas pandemii i tuż po niej wiązał się ściśle ze strategią sprowadzania produkcji bliżej rynków zbytu. Ostatnio jednak przeczytałam w raporcie z wspomnianego już Polskiego Instytutu Ekonomicznego, że kluczowe wydaje się pytanie, czy w praktyce powinno się stawiać właśnie na tą strategię, czy raczej po prostu na utrzymywanie zdywersyfikowanych łańcuchów dostaw.
Dywersyfikacja też musi być realizowana – nie ma możliwości, żeby produkcja w 100 procentach odbywała się w Europie. Natomiast produkcja dotycząca strategicznych sektorów, a przynajmniej jej znacząca część – na pewno powinna. To zaś może stanowić ogromną szansę dla państw regionu Europy Środkowej i Wschodniej.
Spotkałam się z opinią, że polityka deriskingu prowadzi do deglobalizacji, jest więc ostatecznie skazana na porażkę, bowiem nie jesteśmy w stanie zatrzymać globalizacji. Czy rzeczywiście można postawić znak równości między tymi dwoma pojęciami?
Myślę, że nie. Derisking to nie jest decoupling. Ten ostatni prowadził do deglobalizacji, w założeniach miał pełne odcięcie się w zakresie handlu i prowadzonych inwestycji od niektórych państw, na przykład od Chin.
Derisking swoich założeniach nie jest tak radykalny, to złagodzona wersja decouplingu. Polega na tym, żeby wyłącznie w pewnych strategicznych sektorach, takich jak transformacja energetyczna lub rozwój nowych technologii, wzmacniać swoje bezpieczeństwo gospodarcze. Zakłada osiągnięcie bezpieczeństwa przez państwa członkowskie Unii Europejskiej bez drastycznego odcinania się od zewnętrznych partnerów.
Uważa Pani, że to może się udać?
Wiele będzie zależało od woli politycznej. Nie wiemy na razie jak ważna dla nowej, ukształtowanej jesienią Komisji Europejskiej, będzie polityka deriskingu.
Co więcej, żeby derisking w ogóle się udał, to musi iść w parze z europejskim biznesem, musi być przez niego zaakceptowany i przyjęty na przykład na takiej zasadzie, na jakiej działa polisa ubezpieczeniowa – widzimy, że istnieje pewne ryzyko, na wszelki wypadek zabezpieczamy się więc przed nim. Generalnie jednak polityka ta nie może szkodzić biznesowi, w przeciwnym razie się nie uda.
Ważne jest również to, na ile poszczególne państwa członkowskie będą widziały korzyści płynące z tej polityki. A w związku z tym, na ile będą chciały oddawać część swoich kompetencji Komisji Europejskiej po to, żeby zharmonizować np. kontrole eksportowe.
Bardzo dużo będzie też zależało od tego, do jakiego stopnia Chiny będą wspierały Rosję. Jest to bowiem zawsze kwestia, która działa jak zimny prysznic na państwa członkowskie Unii Europejskiej.
Przypisy:
(1) cytat za raportem “Tygodnik Gospodarczy PIE 14 grudnia 2023 r.”, PIE
(2) cytat z raportu “Jednolity rynek w czasie burzy. Walka o zachowanie konkurencyjności i spójności w dobie rosnącego protekcjonizmu”, PIE
(3) dane za raportem “Jednolity rynek w czasie burzy…”, PIE
(4) cytat z raportu “Jednolity rynek w czasie burzy…”, PIE