Aut zatrzęsienie, a infrastruktura żadna, na parkingach tłok… Zakaz noclegu w kabinie oczami polskich kierowców

Ten artykuł przeczytasz w 9 minut

Byłem w Niemczech i we Francji parę razy. Kilka lat temu już były problemy z miejscami na parkingach. A teraz? Tylko słyszę na CB, że to jest masakra – słychać od kierowcy na parkingu w Kątach Wrocławskich. – Co się dziwić, kiedy nawet u nas w kraju porażka? Wczoraj nie było tu miejsca, musiałem pojechać 10 km dalej stąd, na tego dzikusa. Na Zachodzie też na dzikusach trzeba spać. Czasem po prostu nie da rady inaczej.

Niemieckie stowarzyszenie zarządców zajazdów przy autostradach VEDA policzyło, że w całym kraju brakuje miejsc na parkingach dla ponad 31 tysięcy kierowców. To tak, jakby nagle wszyscy mieszkańcy Grodziska Mazowieckiego nie mieli się gdzie podziać. Albo Bielawy, Gorlic… Dlatego u zachodniego sąsiada trzeba być szybkim.

– Jak na parking nie zajedziesz do 18, no, 19, to masz problem. Wielki. Bo dziś na Zachodzie to już jest każdy: Rumuni, Portugale, Hiszpanie, Włosi, każda nacja. No i my jesteśmy, bardzo licznie – Jan wspina się do kabiny, bo już kiełbaski w garnku na butli dochodzą.

Robi duży krok nad różowym, puszystym dywanikiem (przyjemny dla stóp, a on prowadzi tylko boso) i prawie głową strąca wiszące na sznurku skarpetki. Siada na lodówce, kładzie tacę na kolanach. Rozkłada bułeczkę, chrzanik. Mija 11, najwyższa pora na śniadanie.

Wypchnąć kierowcę daleko za miasto

Andrzej też już w „kuchni”, co dla niego znaczy tyle, co przeniesienie się na siedzenie pasażera. To dla kierowcy służy mu tylko do pracy. Przesiadł się, bo przecież, jak mówi, trzeba czasem z tej roboty wyjść. Choćby symbolicznie.

Płucze pod kanistrem niewielki rondel po zupie, przeciera ręką deskę rozdzielczą z okruchów, jak to w kuchni. Jest czwartek, więc Andrzej dojada już resztki wałówki z domu, w końcu na weekend będzie już z rodziną. Potem – znów na Zachód, to jego główny kierunek. Dlatego gdy go pytam o Niemcy, wpierw mówi krótko: wszystko, co sobie tam wymyślili, jest nie do zrealizowania. A potem siada wygodniej i tłumaczy.

– Aut jest zatrzęsienie, a infrastruktura żadna. Na parkingach tłok. Żeby tego było mało, wymyślili, że nie można spędzać długiej pauzy w kabinie. Czyli gdzie, w hotelu? To niech mi ktoś pokaże hotel przy parkingu – Andrzej znów ściera okruchy, trochę bardziej nerwowo, bo on jak jeździ od lat do Niemiec, tak żadnego hotelu nie widział. Przynajmniej przy parkingach, na których przystaje.

– Bo są, pewnie, dobre hotele w miastach, tylko że do nich trzeba dojechać. Niemcy parkingi dla nas, Autohofy, wypchnęli jak najdalej od miast. Więc ten kierowca ma, rozumiem, jechać do centrum spać, auto zastawiać na peryferiach. Strach, bo można wrócić, a tam nie ma towaru, kół… Poza tym takie dojeżdżanie to jest zmarnowany czas, to są koszty, bo trzeba po taksówkę dzwonić – kręci głową.

Słyszał o świetnym pomyśle – żeby podstawiany autobus wszystkich zwoził na nocleg. – Tylko jak to zorganizować, kiedy jeden kierowca pojawia się o 15, a inny o 18? – duma.

width="560" height="315" frameborder="0" allowfullscreen="allowfullscreen">

Polacy mistrzami malutkich przekręcików

Andrzej podejrzewa, że blisko 90 proc. kierowców śpi w kabinach. Nawet podczas 45-godzinnej pauzy, choć w Niemczech i Francji grozi za to od 500 do 30 tysięcy euro! Po pierwsze dlatego, że on osobiście nie słyszał jeszcze o nikim, kto by taki mandat dostał, a przecież jeździ do Niemiec co tydzień. Po drugie dlatego, że Polacy są mistrzami malutkich przekręcików, zwłaszcza wtedy, gdy ktoś wprowadza jakieś prawo tylko po to, by się ich pozbyć.

– Słyszałem od tych, którzy nie mogą, w przeciwieństwie do mnie, zjechać na weekend do domu. Proste – nie robi się długiej pauzy, tylko po 20-kilku godzinach rusza kawałek, auto zrywa, i znów zatrzymuje paręset metrów dalej. Na kolejne 20 godzin – uśmiecha się.

O takich zrywach słyszał i Jan, który kilka aut dalej kończy kiełbaski w chrzanie. Jeszcze rzadszych, dla kierowców o mocnych nerwach, bo organizowanych nawet kilka minut przed wybiciem 45 godziny.

– I wiadomo, policja nie zalicza jako czterdziestkę piątkę, no bo rzeczywiście jej nie mam. Pauza jest liczona jako 24 godziny – tłumaczy.

Z wpisów w sieci wynika również, że niektórzy kierowcy stali się mistrzami logistyki w pełnym tego słowa znaczeniu. Jadąc do Holandii albo Belgii starają się tak wycyrklować długą pauzę, żeby przypadła za lub tuż przed niemieckimi granicami. Biorąc pod uwagę reakcje kierowców z podwrocławskiego parkingu wydaje się jednak, że to pomysł wyłącznie dla koneserów.

– Przy Świecku jest nas już tylu, jak to się mówi, towarzyszy, nietowarzyszy, zza wschodniej granicy, że to jest porażka. Rano wszyscy, ze wszystkich parkingów startują. Od zachodu, od wschodu, od południa, północy. I zjeżdżamy się na odcinek przejścia granicznego. Tłoczno! Bo każdy chce zdążyć, dojechać do końca Niemiec – przekonuje jeden z kierowców, wychylając się daleko z szoferki. Stanął na samym brzegu parkingu, jakby już szykował się do startu. Ściska papierosa, mocno, ale zaaferowany zapomina się zaciągnąć. Popiół wiruje przed kabiną na silnym wietrze.

Kiedyś tysiąc lub wódka, dzisiaj filmy

Najgorsze jednak, że i w samych Niemczech nie da się dokładnie zaplanować, ile zajmie przejazd.

– Korki nagminne. Nieraz do firmy na rozładunek dotrze się za wcześnie lub za późno, brama na teren zakładu zamknięta, to trzeba stanąć, gdzie się da. I jakoś ten czas zabić – tłumaczy Andrzej.

Najczęściej – w kabinie. Bo tu jest wszystko, taki drugi dom. I też dlatego kierowcy nie chcą się przenosić w czasie wolnym do hoteli.

– Wystarczy stanąć na Autohofie i jest wszystko, co się nie zmieści w aucie. Płaci się 14 euro, można pójść do toalety, pod prysznic. Nawet pralki są! – Andrzej chowa rondel po zupie i rozgląda się po swoim drugim domu. Pod sufitem wetknięta laurka od córki, Weroniki, nieco dalej – poczet rodzinnych zdjęć. W schowku laptop, to można obejrzeć jakiś film wieczorem. Niemal co parking Andrzej zgrywa sobie na pendrive’a jakiś nowy, od kolegów po fachu.

Choć w Kątach Wrocławskich akurat, od sąsiada po lewej, nie miałby czego zgrywać. Bo Jerzy jest starej daty. Nie wozi komputera, woli książki, najchętniej kryminały. Z nostalgią wspomina czasy, gdy na długich pauzach, dwadzieścia, trzydzieści lat temu, kierowcy grali przy samochodach w piłkę nożną, albo w karty – w 66 lub w tysiąca. Czasem w weekendy pili wódkę, żeby czas szybciej zleciał.

– Wesoło było – uśmiecha się. – Choć warunki pracy dużo gorsze jak dzisiaj. Weźmy tę kabinę. Najczyściej może nie jest, ale chociaż wygodnie. Łóżko wisi, z pościelą. Ja się tu lepiej wysypiam jak w domu! A gdzie by kiedyś, lata temu, ktoś o tym pomarzył? W Rumunii jak stałem na urzędzie celnym dwa tygodnie, to spałem przewieszony między dwoma siedzeniami, tylko mnie drążek od biegów uwierał. Ale to było lata, lata temu…

Dawniej nie było też ogrzewania w kabinie, więc grzało się gazem z silnika. Odkręcało przesłonę i ciepło leciało od pracującej maszyny. Lata temu nie było klimatyzacji, więc Jerzy w Iraku, gdy woził materiał do budowy dróg, spać nie mógł. Bo przy 60 stopniach noga do nogi się kleiła, a pot leciał strumieniem. Nie to co teraz, gdy w kabinie wszystkie luksusyklima, lodówka, niektórzy wożą nawet mobilny prysznic z panelem słonecznym.

– Tak, teraz już jest lepiej, nie ma co narzekać – głos Jerzego jest spokojny. Tylko ręka sięga po kolejnego papierosa. To pewnie nerwy, ale nie przez braki miejsc parkingowych czy kary na Zachodzie, gdzie też przecież jeździ, lecz przez „cholerny pech”. Bo już dziś Jerzy miał być w domu, w Opolu, a pod Wrocławiem padł mu dekompresor. Na ratunek czeka już godzinę. Nie ma z kim pogadać – z lewa, z prawa, każdy zasłonki w kabinie pozaciągał. – Nie wiem, co ci młodzi robią za tymi zasłonkami – Jerzy nudzi się i kiepuje na asfalcie.

Fot. Trans.info

***

Kierowcy samochodów ciężarowych jeżdżący po Europie mogą szukać wolnych miejsc parkingowych przy pomocy aplikacji TransParking.

Tagi