Z danych niemieckiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych wynika, że od połowy września 2024 do końca czerwca 2025 roku operacje kontrolne Federalnej Policji kosztowały łącznie 80,5 mln euro. Największą część tej kwoty pochłonęły nadgodziny funkcjonariuszy – 37,9 mln euro. Kolejne koszty to m.in. zakwaterowanie i wyżywienie (8 mln euro), sprzęt dowodzenia (2,6 mln euro) oraz obsługa infrastruktury granicznej.
Władze Niderlandów, jednego z głównych partnerów handlowych Niemiec, również odczuwają skutki. Jak podają lokalne media, kraj wydał już ponad 8 mln euro na zarządzanie ruchem w związku z kontrolami – w tym na pasy oczekiwania, oznakowanie i służby porządkowe na przejściu A12/A3.
Rijkswaterstaat, holenderski urząd odpowiedzialny za infrastrukturę, szacuje, że kierowcy ciężarówek tracą przeciętnie 15–30 minut na każdym przejeździe granicznym. Rocznie oznacza to nawet 182 godziny opóźnień, o przy stawce 75–100 euro za godzinę przestoju oznacza poważne straty dla firm transportowych.
Schengen w odwrocie?
Kontrole graniczne Niemiec, wdrożone jeszcze przez byłą minister Nancy Faeser i przedłużone przez jej następcę Alexandra Dobrindta, mają obowiązywać przynajmniej do marca 2026 roku. W tym czasie tylko między majem a sierpniem 2025 roku na niemieckich granicach zawrócono 493 osoby, które wcześniej złożyły już wnioski o azyl.
Jak zaznacza Berlin, kontrole są uzasadnione względami bezpieczeństwa – mają zapobiegać nielegalnej migracji i zwalczać przestępczość transgraniczną. Jednak w praktyce ich utrzymywanie coraz bardziej odbija się na logistyce i płynności transportu.
Niemcy nie są wyjątkiem. W sumie aż 10 krajów UE – w tym Francja, Austria, Dania, Szwecja, Polska, Włochy, Holandia, Słowenia i Norwegia – utrzymuje dziś wewnętrzne kontrole graniczne, mimo że zasada swobodnego przepływu osób w strefie Schengen przewiduje ich stosowanie jedynie w wyjątkowych przypadkach.













