TransInfo

Były szef RiCö nie uniknie więzienia. Niemiecki Trybunał Sprawiedliwości podtrzymał wcześniejszy wyrok

Ten artykuł przeczytasz w 3 minuty

Dziesięć lat po ogłoszeniu bankructwa przez transportowego giganta RiCö, jej prezes po raz drugi trafi do więzienia. Firma zostawiła na lodzie kilka tysięcy pracowników.

Były dyrektor znanej firmy spedycyjnej ponownie trafi do więzienia. Federalny Trybunał Sprawiedliwości (BGH) odrzucił apelację 53-latka od wyroku Sądu Okręgowego w Getyndze, poinformowała rzeczniczka niemieckiego wymiaru sprawiedliwości. W lutym 2017 roku sąd w Getyndze skazał byłego prezesa spółki RiCö na trzy lata pozbawienia wolności za 24 przypadki oszustw podatkowych.

Dziesięć miesięcy odsiadki zaliczone

Ponieważ proces przeciągał się przez lata z powodu niedoborów kadrowych w sądownictwie, dziesięć miesięcy aresztu zostało już zaliczone na poczet kary. Były prezes spędzi więc w więzieniu jeszcze dwa lata i dwa miesiące.

Prezes spółki RiCö pierwszy wyrok usłyszał w 2009 r. Został wtedy skazany na dwa i pół roku pozbawienia wolności za oszustwa podatkowe. Jak ustalił wówczas sąd, Niemiec wystawił liczne rachunki innej firmie, którą także prowadził w Osterode, gdzie siedzibę miało RiCö. Były to fikcyjne transakcje, dla których nie należało odliczać podatku VAT. Szef spółki stosując nielegalne sztuczki, przed ogłoszeniem upadłości uniknął zapłaty podatków w wysokości 17 mln euro. Przyznał się również, że w drodze oszustw naraził firmy leasingowe na straty w wysokości 400 tys. euro.

Bankructwo RiCö odbiło się szerokim echem

Firma RiCö była niegdyś jednym z największych spedytorów w Niemczech. Przedsiębiorstwo działało również w Polsce. W marcu 2008 r. spółka złożyła wniosek o ogłoszenie upadłości. Jej zarząd przyznał wówczas, że RiCö ma wielomilionowe zobowiązania, a długów nie jest w stanie ściągać w terminie. Z kolei na niemieckich forach branżowych pojawiały się zarzuty, jakoby firma padła przez nieuczciwą walkę o klienta i oferowanie dumpingowych stawek, które nie były w stanie pokryć nawet kosztów transportu.

Tym samym prawie kilka tysięcy pracowników straciło pracę. Wiadomość o bankructwie była dla nich szokiem. Niektórych z nich zastała w Hiszpanii, Austrii i na Węgrzech, pozostawionych samym sobie, z zablokowanymi kartami płatniczymi.

Z kolei w Polkowicach, gdzie mieściła się baza firmy PRP, polskiej spółki córki RiCö, protestowało około 100 kierowców, domagając się przede wszystkim wypłaty zaległych pensji (średnio po ok. 10 tys. złotych). Dla polkowickiej spółki pracowało w sumie ok. 3,5 tys. kierowców – z Polski, Rumunii, Bułgarii i Ukrainy. Po ogłoszeniu przez RiCö upadłości, wszyscy pracownicy PRP zostali wysłani na urlopy czasowe. Jak się wkrótce okazało, jedyne środki posiadane przez PRP to 950 tys. złotych, które nie wystarczyły nawet na wypłacenie truckerom należnych wynagrodzeń.

Fot. Wikimedia/Andrzej Karpiel GNU Free Documentation License

Tagi