TransInfo

Bitwa o opłatę emisyjną. Kilku posłów chce powstrzymać projekt, który może wywołać podwyżki cen paliwa

Ten artykuł przeczytasz w 5 minut

Ostatnio mocno rosną ceny na stacjach benzynowych. PiS postanowiło dobić kierowców podwyżką o kolejne 10 gr na litrze, by sfinansować sny premiera Morawieckiego o „elektromobilności” – komentuje na Twitterze Stanisław Tyszka, wicemarszałek Sejmu i poseł Kukiz’15. Polityk opozycji zamierza doprowadzić do tego, by projekt został wykreślony z porządku obrad Sejmu.

Stanisław Tyszka i drugi poseł Kukiz’15, Łukasz Rzepecki, od dwóch dni udzielają się w mediach społecznościowych w sprawie projektu zmiany ustawy o biokomponentach i biopaliwach ciekłych, która m.in. wprowadza opłatę emisyjną. Przekonują, powołując się na ocenę skutków regulacji, że „obciążenia fiskalne przedsiębiorstw wprowadzających na rynek krajowy benzynę i olej napędowy mogą wzrosnąć o około 2-2,5 mld zł”. Jeśli firmy przeniosą te koszty na tankujących, wówczas „cena paliwa może wzrosnąć o około 10 groszy na litrze”.

„To skandal! Jako Kukiz15 zrobimy wszystko, żeby ten projekt zablokować. Jak wam PiSie nie wstyd? To hańba, że taki projekt pojawia się w porządku obrad Sejmu” – twittuje Rzepecki. I dodaje: „Apelujemy wraz z S.Tyszka do Premiera Mateusza Morawieckiego i rządu o wycofanie się z tego pomysłu. Co się z Wami stało dobra zmiano?”

„Koszt poniosą podatnicy”

Z harmonogramu obrad Sejmu wynika, że posłowie zajmą się projektem dziś wieczorem. Najprawdopodobniej, ponieważ porządek dzienny może jeszcze ulec zmianie. Na to liczą posłowie Kukiz’15. I zapewne nie tylko oni.

W połowie kwietnia dr Aleksander Łaszek, główny ekonomista Fundacji Forum Obywatelskiego Rozwoju (FOR) wskazywał w rozmowie z MarketNews24, że nawet jeśli stacje paliw nie podniosą cen, co deklarowały chociażby Lotos i Orlen, Polacy i tak stracą.

Zwrócił uwagę, że jeżeli obie firmy zmniejszą swe zyski, to zapłacą mniejsze podatki do budżetu państwa i mniejszą dywidendę roczną, której największa część trafia do Skarbu Państwa. Konsekwencją będą także mniejsze inwestycje tych firm. Zdaniem ekonomisty, w ostatecznym rozrachunku, koszt dodatkowego podatku poniosą wszyscy podatnicy – zauważa e-petrol.pl.

„Należy liczyć się z niezadowoleniem społecznym”

Co ciekawe, na początku marca projekt wprowadzenia nowej daniny skrytykowało nawet… Ministerstwo Finansów.

Wprowadzenie opłaty emisyjnej to kolejne obciążenie nałożone na paliwa. Spowoduje to wzrost presji inflacyjnej, gdyż zdrożeje transport towarów, a w związku z tym jego wyższe koszty przedsiębiorcy przerzucą na ceny towarów, co odczują konsumenci. Należy liczyć się z niezadowoleniem społecznym związanym ze wzrostem ceny paliw na stacjach – czytamy w dokumencie. – W rejonach przygranicznych spadnie konkurencyjność cenowa paliw krajowych w stosunku do tych z krajów ościennych. Należy przypuszczać, że wzrośnie również ryzyko wzrostu szarej strefy w obrocie paliwami silnikowymi, gdyż wzrośnie opłacalność takiego procederu. Wzrost kosztów transportu to niższy koszt przedsiębiorstw, a co za tym idzie także potencjalnie niższe wpływy z podatku CIT i PIT.

Wszystko to dla transportu zero- i niskoemisyjnego

Nowelizacja kontrowersyjnej ustawy zakłada, że środki z opłaty emisyjnej zasilić Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (85 proc.) oraz również wprowadzony przez nowelizację Fundusz Niskoemisyjnego Transportu (15 proc.).

Na podstawie danych historycznych przyjęto, że w pierwszym przypadku kwota ta to ok. 1,4 mld zł rocznie, w drugim to ok. 255 mln zł w pierwszym roku funkcjonowania opłaty, czyli roku 2019 – czytamy w uzasadnieniu projektu.

Efektem nowelizacji i działań obu funduszy ma być, jak zapewnia Ministerstwo Energii, rozwój transportu zero- i niskoemisyjnego, wzrost liczby pojazdów napędzanych paliwami alternatywnymi czy wzrost zapotrzebowania na paliwa gazowe. 

„Resort opiera się na optymistycznym założeniu”

Wspomniana opłata wynosić ma 80 zł od 1000 litrów wprowadzonych na polski rynek: benzyny silnikowej i oleju napędowego. Resort przekonuje, że nie doprowadzi ona do wzrostu cen na stacjach benzynowych. Eksperci nie są przekonani.

– Ministerstwo opiera się na optymistycznym założeniu, że koncerny, producenci czy importerzy paliw wezmą na siebie te dodatkowe koszty. To jednak nie jest takie proste, zwłaszcza gdy mówimy o firmach, które są w stu procentach prywatne – zauważa dr Jakub Bogucki, analityk rynku paliw e-petrol.pl. – Boję się, że to się koniec końców wszystko skupi się na tej kieszeni, do której najłatwiej sięgnąć, czyli na kieszeni ostatecznego odbiorcy, a więc na tankujących.

Fot. Pixabay/paulbr75/public domain

Tagi