Stare samochody na cenzurowanym. Rząd szykuje opłaty za wjazd do centrów polskich miast

Ten artykuł przeczytasz w 6 minut

Już wkrótce auta napędzane benzyną lub olejem napędowym mogą mieć poważny problem z wjazdem do centrów polskich miast. Ministerstwo Energii pracuje nad ustawą, która pozwoli samorządom na wytyczanie miejskich stref, w których auta zatruwające środowisko nie będą mile widziane. Rząd chce też przygotować nasz kraj na transportową rewolucję, tworząc ramy prawne do budowy infrastruktury służącej pojazdom elektrycznym.

W różnych państwach Europy, m.in. w Niemczech, Danii czy we Francji, strefy niskoemisyjnego transportu istnieją od dawna. Pomysł jest prosty. Miejscy włodarze decydują, jakie obszary miast (najczęściej chodzi o centrum) są dostępne dla samochodów. Im starszy i mniej przyjazny środowisku naturalnemu model pojazdu, tym mniejsze są szanse, że jego kierowca będzie miał prawo do wjazdu w takie miejsca. Zdarza się, że zakaz jest całkowity, ale stosowane są też warianty, w których kierowca za wjazd do danej strefy musi zapłacić określoną kwotę.

W Polsce pomysł wyznaczenia takich stref pojawił się już jakiś czas temu. Samorządy miały jednak związane ręce. Brakuje bowiem przepisów ogólnokrajowych, z których wynikałoby wprost, na jakich zasadach strefy niskoemisyjne w miastach mają funkcjonować. W obecnej kadencji Sejmu była szansa, aby to zmienić, ale parlament – głosami Prawa i Sprawiedliwości oraz Klubu Kukiz ‘15 – odrzucił projekt ustawy złożony przez Nowoczesną.

Masz auto na benzynę lub Diesla? Szykuj się na opłaty za wjazd do centrów polskich miast

Wygląda jednak na to, że PiS zmienił zdanie ws. stref niskoemisyjnych w Polsce. Ministerstwo Energii poinformowało właśnie, że ma już gotowy projekt ustawy w tej sprawie.

Z dokumentu wynika m.in. to, że samorządy mają dostać uprawnienia do tworzenia właśnie takich stref. To, czy taka strefa powstanie, będzie zależało wyłącznie od decyzji władz lokalnych. Samochody napędzane benzyną lub olejem napędowym będą mogły wjeżdżać do stref tylko za opłatą. Jej wysokość będzie uzależniona od decyzji gminy, ale rząd ustanowił górne widełki na poziomie 30 zł dziennie. Za nieprzestrzeganie prawa kierowca zostanie ukarany mandatem o maksymalnej wysokości 500 zł.

Ograniczenia nie będą dotyczyły głównie pojazdów należących do instytucji państwowych oraz samorządowych, w tym wozów komunikacji miejskiej. Z opłat za wjazd do strefy niskoemisyjnego transportu będą też zwolnieni mieszkający na jej terenie właściciele, posiadacze lub użytkownicy pojazdów o dopuszczalnej masie całkowitej do 3,5 t.

Polityczny kierunek obrany przez PiS wydaje się być prosty. Politycy partii rządzącej dostrzegają problem samorządów, którym jest już teraz bardzo duża i stale rosnąca liczba aut jeżdżących codziennie w miastach. Przykładowo: do Wrocławia codziennie wjeżdża aż 200 tys. samochodów z obszaru aglomeracji wrocławskiej, a w samym mieście przypada aż 600 aut na 1000 mieszkańców. To więcej niż w Berlinie. Często zdarza się, że te pojazdy są wiekowe, a ich silniki są na bakier z obowiązującymi normami emisji spalin. Jedną z metod ograniczania ruchu aut w miastach jest właśnie tworzenie stref niskoemisyjnego transportu. Tak, aby samochody najbardziej szkodliwe pozostawały z dala od ścisłego centrum.

Transport będzie miał duży problem?

Przepisy zaproponowane przez resort energii mogą stworzyć poważny problem dla branży transportowej. Mogą uderzyć w lżejszy transporty, o DMC do 3,5 tony, który często bazuje samochodach z silnikiem Diesla. W miastach, gdzie pojawi się strefa niskoemisyjnego transportu, takie pojazdy będą miały problem w poruszaniu się i planowaniu dostaw. Firmy czeka też wzrost kosztów, bo być może codziennie będą musiały płacić nawet 30 zł za wjazd do strefy. W skali roku i kilku miast do obsłużenia, kwota wydawana na opłaty może stać się utrapieniem księgowych w wielu firmach transportowych.

Rząd próbuje nadążyć za nowym trendem w motoryzacji

Projekt ustawy przygotowany przez Ministerstwo Energii zawiera też przepisy, które mają ułatwić samorządom otwieranie się na pojazdy elektryczne. Rząd chce, aby do 2019 r. stacje ładowania takich pojazdów mogły powstawać w ramach prywatnych inwestycji. Firmy realizujące takie projekty mają być wspierane finansowo z Funduszu Niskoemisyjnego Transportu.

Projekt ustawy przewiduje też od 2020 r. możliwość włączenia w proces budowy punktów ładowania gmin i operatorów systemów dystrybucyjnych elektroenergetycznych” – informuje resort energii.

Widać wyraźnie, że rząd chce wciągnąć biznes w elektryczną rewolucję w transporcie. W projekcie ustawy przewidział też bowiem możliwość ładowania motorowerów lub rowerów elektrycznych. Jest jasne, że właściciel stacji będzie mógł pobierać opłatę za taką usługę.

Ostatnią z wartych uwagi nowinek w prawie, nad którą pracowało Ministerstwo Energii, jest uznanie carsharingu (czyli usług pozwalających np. na dzielenie się miejscem w aucie, aby w ten sposób wspólnie dojechać do wybranego celu) za formę transportu publicznego.

Kiedy nowości zaproponowane przez urzędników wejdą w życie? Na to jeszcze poczekamy. Najpierw projektem ustawy musi zająć się rząd. Potem trafi on do parlamentu, a tutaj może czekać na niego miejsce w tzw. sejmowej zamrażarce. Wszystko dlatego, że zbliżamy się do napiętego okresu wyborczego. Za rok wybierzemy władze samorządowe, rok później parlament, a w 2020 r. prezydenta Polski. I politycy raczej nie będą chcieli ryzykować gniewu elektoratu, wywołanego – niską, bo niską, ale jednak – opłatą za wjazd do centrów polskich miast.

Tagi