TransInfo

Europa Środkowo-Wschodnia przegrała bój o delegowanie pracowników. „Żadni panowie w garniturach nie powinni o tym decydować”

Ten artykuł przeczytasz w 5 minut

456 europosłów zagłosowało za, 147 przeciwko, zaś 49 wstrzymało się od głosu. To oznacza, że przepisy, niekorzystne dla polskich firm, zostały zatwierdzone. Transportu będą dotyczyć dopiero po zakończeniu prac nad Pakietem Mobilności – to wynik dzisiejszego głosowania w sprawie dyrektywy o delegowaniu. Głosowania, które zaskoczyło nawet europosłów.

Głosowanie nad dyrektywą o delegowaniu pierwotnie było planowane na czerwcową sesję plenarną Parlamentu Europejskiego. W ostatniej chwili zostało jednak przesunięte na dzisiaj. Informacja zaskoczyła europosłów.

Tak późna zmiana daty głosowania uniemożliwiła przeprowadzenie prawdziwej merytorycznej debaty w ramach grup politycznych i de facto uniemożliwiła składanie imiennych poprawek – krytykowała na Twitterze polska europoseł, Danuta Jazłowiecka. Udało się jednak poprzez gr. liberałów i Martinę Dlabajovą złożyć na szybko poprawki przywracające 24 miesięcy jako „limit delegowania” i wyłączające transport spod delegowania do czasu przyjęcia tzw. lex specialis.

“Teraz pracujemy nad zebraniem podpisów pod tzw. głosowaniami rozdzielnymi i rozłącznymi, które mogą wyrzucić pewne zapisy z tekstu porozumienia. Jestem oburzona tą procedurą i z pewnością złożę skargę na sposób procedowania” – zapowiedziała Jazłowiecka.

Na razie wiadomo, że “nowe elementy zmienionej dyrektywy będą miały zastosowanie do sektora transportu po wejściu w życie przepisów sektorowych, ujętych w pakiecie dotyczącym mobilności. Do tego czasu obowiązuje dyrektywa z 1996 roku” – czytamy na stronie Parlamentu Europejskiego.

„Nie ma pracowników pierwszej i drugiej kategorii”

Głosowanie poprzedziła debata, podczas której posłowie przedstawiali stanowiska dotyczące kształtu dyrektywy. Śledząc ją można było zauważyć, że rzeczywiście, Unia Europejska dzieli się na dwie, zupełnie inaczej podchodzące do delegowania grupy.

– Równa płaca, za równą pracę, w tym samym miejscu jej wykonywania – mówiła francuska deputowana Elisabeth Morin-Chartier, przypominając główne hasło towarzyszące zmianom w przepisach o delegowaniu.

Podkreślała przy tym, że zapisane w dyrektywie regulacje są przejawem „sprawiedliwości europejskiej” i walki z „dumpingiem społecznym”.

Wtórowała jej m.in. holenderska europosłanka Agnes Jongerius, przekonując, że należy głosować za dokumentem, który „jest ważny dla Europy, bowiem doprowadza do tego, że we Wspólnocie nie ma pracowników pierwszej i drugiej kategorii”.

Belgijska europoseł Marianne Thyssen przekonywała z kolei, że „Dyrektywa nie jest protekcjonistyczna”, „nie dyskwalifikuje żadnych pracowników” wykonujących obowiązki zawodowe poza granicami swojego kraju oraz „cieszy się poparciem silnej większości państw UE, od wschodu do zachodu, od północy, do południa”.

„Żadni panowie w garniturach nie powinni o tym decydować”

Z tym jednak nie zgadzali się przedstawiciele państw Europy Środkowo-Wschodniej. Jeszcze przed rozpoczęciem debaty czeska europosłanka Martina Dlabajova ostrzegała, że „wspieranie zmienionych zasad dotyczących pracowników delegowanych oznacza wybór protekcjonizmu, który zagrozi firmom. Czy naprawdę chcemy protekcjonistycznej Europy, w której swobodny ruch staje się tylko ulicą jednokierunkową?”

– Widać wyraźnie, że deklaracje o znoszeniu barier były tylko zapewnieniami – zauważał słowacki europoseł Richard Sulik.

Dodał przy tym, że hasło „ta sama płaca za tę samą pracę brzmi sprawiedliwie, jednak unieważnia najważniejszy czynnik rynkowy, jakim jest cena”. A w związku z tym świadomie dyskryminuje usługodawców z Europy Środkowo-Wschodniej, którzy rzeczywiście, wielokrotnie pracują za niższe stawki.

Słowak zauważał, że w związku z dyrektywą pracodawcy ze wschodu Wspólnoty będą musieli płacić dużo więcej, niż do tej pory – pokrywać nie tylko płace tej samej wysokości, co obowiązujące na Zachodzie, ale również koszty delegowania.

– Moje pytanie brzmi: jak środkowoeuropejskie firmy mają konkurować w tym kontekście z Europą Zachodnią? – mówił.

W podobnym tonie wypowiadali się również polscy politycy.

– Toczy się spór o to, który z rządów ma prawo do narzucania pracownikom i pracodawcom warunków umowy. Odpowiem – żaden. Umowy są wyłącznie sprawą toczącą się między tymi dwoma podmiotami. Żadne rządy, żadni panowie w garniturach nie powinni o tym decydować – przekonywał Dobromir Sośnierz.

– Wycieracie sobie usta dobrem pracowników, ale nie macie do tego prawa. Pracownicy delegowani nie prosili was o to. Oni chcą konkurować ceną – dodał.

Danuta Jazłowiecka zauważyła z kolei, że w rewizji dyrektywy, którą zajmuje się Parlament Europejski, „panuje chaos”. Ostrzegała również, że dokument wcale nie walczy z dumpingiem społecznym, lecz wprowadza poważne zagrożenie dla legalnie działających przedsiębiorstw.

– Małe i średnie firmy będą upadały pod nałożoną biurokracją. Nawet uczciwe firmy – przekonywała.

Fot. Twitter/@Europarl_PL

Tagi