Odsłuchaj ten artykuł
Fot. archiwum prywatne
“Nie jestem przekonana, że pojazdy ciężarowe napędzane elektrycznie, są jedynym słusznym i najlepszym wyborem”
- W mojej ocenie błędem jest stawianie wszystkiego na jedną kartę. Myśląc o celach na 2040 r. należałoby na szeroką skalę korzystać z rozwiązań, które pozwalają na obniżenie emisyjności obecnie użytkowanych pojazdów - przekonuje w rozmowie z Trans.INFO Margareta Przybyła, doradca ds. europejskich MP-Public Affairs.
Na łamach “Magazynu Menedżerów Transportu” zadaliśmy dziesięć trudnych pytań ekspertom, będącym przedstawicielami przeróżnych specjalizacji – od elektryfikacji, przez prawo, po logistykę kontraktową i robotykę. Cały artykuł można przeczytać w najnowszym, dzięsiątym numerze pisma.
Jedną ze wspomnianych rozmów przeprowadziliśmy z Margaretą Przybyłą. Zastanawialiśmy się w niej, czy stawianie na pojazdy elektryczne w branży transportowej to tak naprawdę wybór mniejszego zła.
Omawiając prace unijne dotyczące elektryfikacji transportu ekspertka punktowała związane z tym kontrowersje:
Od lat pracuję w Brukseli, w otoczeniu instytucji Unii Europejskiej i stąd z bliska śledzę dyskusje wokół elektromobilności. Nie jestem przekonana, że pojazdy ciężarowe napędzane elektrycznie, które mają nam umożliwić osiągnięcie zeroemisyjności, są jedynym słusznym i najlepszym wyborem.
W lutym Komisja Europejska przedstawiła projekt rozporządzenia dotyczącego norm emisji CO2 dla nowych pojazdów ciężkich. Od 2040 roku producenci mają być zobowiązani do tego, aby 90 procent nowych pojazdów ciężarowych trafiających na europejskie drogi było bezemisyjnych, głównie dzięki napędowi elektrycznemu.
Tymczasem nadal nie ma szeroko dostępnej technologii, która pozwalałaby na produkcję pojazdów ciężkich o odpowiednim zasięgu. Nawet, jeśli taka technologia pojawi się na czas, to nie mamy pewności, czy pojazdy napędzane elektryczne będą dostępne ze względu na ograniczony dostęp do surowców potrzebnych do produkcji baterii czy do półprzewodników. Wydobycie niektórych surowców, tj. kobaltu, jest także dyskusyjne moralnie. Poza tym, stawiając tylko na silniki elektryczne, Europa uzależnia się od dostaw surowców z krajów trzecich.
W mojej ocenie błędem jest stawianie wszystkiego na jedną kartę. Myśląc o celach na 2040 r. należałoby na szeroka skale korzystać z rozwiązań, które pozwalają na obniżenie emisyjności obecnie użytkowanych pojazdów. Mam tutaj na myśli np. biopaliwa, które już dzisiaj oferują takie możliwości. Niestety, Komisja Europejska nie wspiera tej technologii w przypadku transportu drogowego, stawiając na takie rozwiązanie w transporcie lotniczym i morskim.
Kolejnym ważnym elementem w dyskusji o elektromobilnosci jest dostępność infrastruktury czyli stacji ładowania. W Brukseli finalizowane są obecnie prace nad dyrektywą ws. rozwoju infrastruktury paliw alternatywnych. Jako użytkownik elektrycznego samochodu osobowego wiem, z jaką rewolucją, jeśli chodzi o planowanie podróży, wiąże się jego eksploatacja. Chodzi chociażby o dłuższy niż tradycyjny czas ładowania pojazdu. W przypadku transportu ciężarowego najlepszym rozwiązaniem byłoby umożliwienie kierowcom ładowania pojazdów podczas odbierania przerwy lub odpoczynków dobowych.
Do tego jednak dochodzą przepisy zakazujące odbierania odpoczynków regularnych w kabinach pojazdów. A to oznacza, że przy stacjach ładowania musi powstać cała infrastruktura – toalety, sklepy, restauracje czy hotele. Tymczasem odnoszę wrażenie, że dziś się o tym nie myśli. Dzisiaj ładowarki często są stawiane w miejscach, które nie zapewniają jakichkolwiek usług. Dodatkowo w UE cierpimy na chroniczny brak miejsc parkingowych przy autostradach dla pojazdów ciężarowych, gdzie takie ładowarki także mogłyby powstać.
Kolejna rzecz, o której musimy pamiętać, to fakt, że w wielu krajach, takich jak np. Polska, prąd nadal głównie powstaje ze spalania węgla. Mamy więc w UE do czynienia z dyskusją, jak w zasadzie powinniśmy definiować zeroemisyjność pojazdów. Czy mierzymy ilość CO2, jaką produkuje pojazd w momencie jego użytkowania, czy patrzymy na cały cykl- od produkcji paliwa po jego emisję, poprzez produkcję baterii, aż po ich utylizację. Wówczas może się okazać, że zaniedbane przez legislację unijną biopaliwa są dużo bardziej zeroemisyjne, niż promowana elektryczność.
Myślę, że bezpieczniejszym podejściem byłby umiar. Postawienie na tzw. neutralność technologiczną, która pozwoliłaby na wspieranie różnych technologii. W mojej ocenie to znacznie szybciej przybliżyłoby nas do osiągniecia zeroemisyjnosci.
Rozmowę przeprowadziła i zredagowała: Dorota Ziemkowska