Zainteresowanych sprawą nurtuje pytanie: dlaczego konsekewncji nie poniesie odpowiedzialny za transport wiceminister Tadeusz Jarmuziewicz? Ministerstwo umywa jednak ręce tłumacząc, że jeden z urzędników miał osobiście zająć się ADR-ami i z taką świadomością żył cały resort. Jarmuziewicz uważa, że skoro urzędnik "zawalił", musi teraz ponieść konsekewncje. Jednocześnie wiceminister przyznaje się, iż jest on po części odpowiedzialny za skandal. W rozmowie z reporterem RMF FM oświadczył: "Ja tego doglądam, ja w części odpowiadam za to. Jeśli moi przełożeni uznają, że to spóźnienie jest tak dramatyczne w skutkach, jestem do dyspozycji".
Okazuje się jednak, że sam Jarmuziewicz nie zdaje sobie w pełni sprawy jak poważny jest problem wywołany przez jego resort. Nie znał nawet liczby osób oczekujących na nowe zaświadczenia, tłumacząc, że w ogole "nie trafił na takie dane". (Na Śląsku czeka blisko 300 osób, na Mazowszu ponad 200, w Małopolsce około 100). Wiceminister tak słabo orientuje się w sprawie, że nie był w stanie udzielić odpowiedzi na pytanie, czy to jego podpis widnieje pod ogłoszeniem spóźnionego przetargu.
Resort ogłosił przetarg na plastikowe karty 31 grudnia, mimo, że nowe wzory zaświadczeń obowiązują od początku roku.
źródło: motoryzacja.interia.pl
Autor: Bogumił Paszkiewicz