Reportaż: Dzień z ITD. Ucieczka spod baru Filipek, rozmówki polsko-niemieckie i groźny zapach chloru

Ten artykuł przeczytasz w 20 minut

Bywają zielonymi darmozjadami. Doprowadzają do łez. Wściekłości. Gdy wypiszą mandat, to kilka zer znika z konta – tak spotkanie z Inspekcją Transportu Drogowego opisują niekiedy kierowcy. Ale czy wiecie, jak to wszystko wygląda z ich strony? To zobaczcie. Nie zabraknie historii o niebezpiecznym ładunku, który wydostał się z pojemników i o kierowcy, który miał aż… 15 dowodów rejestracyjnych!

Parking tuż za bramkami na A4 na Karwianach pod Wrocławiem. Widać ich z daleka. Pięć, może sześć osób w odblaskowych kamizelkach, trzy zielone busy. Jeden z inspektorów usłyszał kiedyś, że to zieleń cesarska, ale kto to może wiedzieć na pewno? Grunt, że jest ich tu dziś siła. Rozstawili Mobilną Linię Diagnostyczną, będą dokładnie sprawdzać stan techniczny pojazdów. Nazywają to akcją.

Biuro na czterech kółkach

Podczas takiej akcji jedno zatrzymane auto stoi na Linii Diagnostycznej przynajmniej kilkanaście minut. Bywa, że wiele dłużej. Żeby nie robić kolejek, niektóre ciężarówki sprawdzają sami inspektorzy – dokumenty, tachograf… Adam łowi trucki przez lornetkę, z busa tuż przy jezdni. Nikt nie wie, że to robi. Słońce odbija się w przyciemnianych szybach. Adam widzi wszystkich, jego – tylko ci, którzy wejdą do środka.

Właśnie zagląda kierowca, Czech. Wygląda jak hipis. Wiatr szarpie długimi włosami i naszyjnikami z koralików. Ręce trzyma w poszerzanych spodniach. Wpadł na krótko, tylko po protokół z kontroli. Przysiadł na krześle, podpisuje papiery.

A we wnętrzu busa trochę jak w urzędzie. Ciepło, że po chwili trzeba się rozpinać. Są dwa biurka, krzesła dla kierowców. Leżą pieczątki, długopisy. Ba, jest nawet drukarka, bo dziś inspektory nie wypisują już mandatów ręcznie, tylko drukują. Biurowy obrazek burzy ciepła czapka-uszatka z orzełkiem, leżąca tuż przy laptopie. Adam sięga po nią bez przerwy, wychodząc na dwór. Dziś jest na minusie, po kilku minutach uszy pieką z zimna.

Fot. Dorota Ziemkowska, Trans.INFO

Magnes przechodzi do lamusa

Jest co robić. Na cały Dolny Śląsk jest ledwie 31 inspektorów. Stworzyli coś na wzór oddziałów terenowych. Niektórych większych, jak ten wrocławski (15 inspektorów), innych mniejszych (chociażby w kłodzkim jest ich pięciu). Rocznie kontrolują blisko 12 tysięcy pojazdów i kierowców.

Najmocniej walczą z wyłącznikami tachografów. To dziś plaga. Popularne niegdyś magnesy odchodzą do lamusa. Choć owszem, zdarza się jeszcze, że inspektor trafi na zmyślną instalację – magnes przyłożony do skrzyni biegów, w pobliżu impulsatora, na dodatek przywiązany do sznurka. A sznurek przeciągnięty aż do kabiny, dzięki czemu można za niego pociągnąć i zrzucić urządzenie w trakcie jazdy, gdy się zobaczy krokodyla z daleka.

Zaawansowane wyłączniki to już nie lada wyzwanie. Bo są schowane sprytniej. Maciej, siedzący w wozie z Adamem, wyciąga telefon, pokazuje zdjęcia z kontroli bodaj sprzed tygodnia. Urządzenie było ukryte w czymś na kształt puszki, wmontowane w samochód. Żeby je wyjąć, trzeba było zdemontować kawał deski rozdzielczej w warsztacie.

„Nie ma nocy, nie ma popołudnia, a tu kierowca bez uprawnień”

Ale da się je wykryć, bo zaburza działanie innych urządzeń w pojeździe. Na przykład – ABS-u albo prędkościomierza. Inspektorzy walczą więc z nim, jak mogą, bo czasami trafiają na takie rekordy w niestosowaniu odpowiednich pauz, że łapią się za głowy.

– Mieliśmy i 36 godzin bez odpowiedniego odpoczynku! Czasówka to niemal 70 proc. wszystkich naruszeń, jakie notujemy – wspomina Mariusz Kaczmarz, zastępca naczelnika Wydziału Inspekcji WITD we Wrocławiu. – Inny nagminny proceder – jazda ze zbyt dużym ładunkiem. Głównie w pojazdach do 3,5 tony. To jest plaga. Rekord ostatnich dni? 12 ton parafiny farmaceutycznej w takim wozie… – urywa, bo drzwi do busa otwierają się z trzaskiem. Zagląda kolega, który dopiero co zatrzymał ciężarówkę.

– Pan mi tu mówi, że teraz jest nowa regulacja unijna i na kategorii B można jeździć ciężarówkami.
– Taaaak? Haha, masz tam takiego kierowcę?
– No i proszę, nie ma nocy, nie ma popołudnia, i mamy kierowcę bez uprawnień.

Maciej śmieje się i kręci głową. Wychodzi z busa do ciężarówki na niemieckich blachach, którą przez lornetkę wypatrzył mu Adam. Inspektorzy starają się kontrolować po równo obcokrajowców i Polaków. Ale kto wie, może za kierownicą będzie jednak rodak? W końcu masa naszych jeździ dla zachodnich firm.

Drzwi ciężarówki się otwierają, widać tylko nogi kierowcy w rozchodzonych klapkach. Maciej zadziera głowę. – Dzień dobry panu, Maciej Molenda z Inspektoratu Transportu Drogowego. Dokąd pan jedzie? Dokąd pan jedzie? – powtarza kilkakrotnie, ale trucker ani drgnie, tylko patrzy pytająco. – Jednak obywatel Niemiec – Maciej mówi na boku. Wspina się na schody ciężarówki i przechodzi na niemiecki. Stoi ledwie na czubkach butów, ale jakimś cudem trzyma równowagę.

Fot. Grzegorz Górecki, Trans.INFO

Halo, dzwoni konsulat

Czasami kierowcy potrafią długie minuty udawać, że nie wiedzą, co się dzieje. Że to pierwsza w życiu kontrola, ba, nawet że nigdy nie słyszeli o ITD. Kiedy jednak słyszą, że jest problem, żarty się kończą. I po chwili nawet jak trzeba, to sami ujawniają się tłumacze. Dzwoni szef, ktoś z logistyki. Ba, czasami nawet konsulat!

– Jak miałem tego SENT-a [chodzi o brak zgłoszenia do ewidencji towarów wrażliwych SENT – przyp. red.] jakiś czas temu, to przecież mi wydzwaniali z konsulatu co chwilę – wspomina Maciej. – Bo to była ciężarówka z suszem tytoniowym, więc ładunek cenny. Zaraz się wszyscy zainteresowali. Pojawili się celnicy, to się facet zaczął stresować, że zaraz go zamkniemy. Obdzwonił wszystkich, kogo mógł. Nawet konsula.

Paradoksalnie inspektorom współpraca z tym ostatnim bardzo się podoba. Bo to jest od razu inna rozmowa. – Urzędnicy nie są przepełnieni złością. Oni chcą po prostu jak najszybciej zamknąć sprawę. To przedsiębiorca jest wściekły, przez co kierowca też zaczyna. Nerwówka się wkrada – przyznaje inspektor Mariusz Kaczmarz. Przy czym, jak zapewnia, wyzwiska od „zielonych darmozjadów” to dziś już rzadkość.

– Przez te prawie 16 lat naszego istnienia wszyscy już się chyba do nas przyzwyczaili. Wiedzą, po co jesteśmy i jak taka kontrola wygląda. Nie ma jakiegoś tajemniczego pisania w notatniku. Każda kontrola, z naruszeniami czy bez, kończy się wydaniem protokołu. A tam wszystko jest rozpisane- dodaje.

Gdy kierowca jest zza granicy, inspektor stara się tłumaczyć na obcy język. Tym bardziej, że każdy musi przynajmniej jeden znać w miarę dobrze. Niemiecki, angielski, rosyjski… Znajomość języka podlega weryfikacji podczas rekrutacji do ITD. Właściwie jaki język zna który z krokodyli, zależy w dużej mierze od rejonu. W Kłodzkim chociażby jest kolega, który dogaduje się po czesku. Gdy jest problem – dzwoni się do niego.

Inspektor odkrywa „instalację z drewienkiem”

Dokumenty małomównego Niemca trafiają do busa, na biurko Maćka. Ten przegląda je powoli, mruczy pod nosem nazwę firmy. Wygląda przez okno.

– Ale Grzesiu teraz ma fajnego, nie? Widziałeś, co ma teraz? Mówiłem mu, albo ja biorę do kontroli, albo on – kiwa głową w kierunku Linii Diagnostycznej. Akurat podjeżdża pod nią wieloletnia, upaprana na brązowo ciężarówka. Z daleka nie wiadomo – błoto to czy rdza?
– Co, będzie miał coś z usterek?
– No, powinien coś mieć. Już taki wiekowy ten samochód, od razu widać… – inspektor kręci głową.

Ciężarówka musi jednak chwilę poczekać, bo na Linii stoi już jedna. I to nie byle jaka – prowadzona przez niebiegłego w przepisach kierowcę, o którym kilka minut temu opowiadał zaglądający do busa inspektor.

– Tutaj uwaga, bo pan ma tylko prawko B – Grzegorz obsługujący Linię Diagnostyczną mruczy do kolegi, ale hałas silnika maszyny i tak wszystko zagłusza. – Pan powoli wjedzie, zatrzyma się, jak powiem – do truckera mówi już głośniej, ale spokojnie, jak do dziecka. Obchodzi wóz i za chwilę wraca.

– Tu można zobaczyć coś ciekawego, zapraszam – schyla się i kręci głową. Bo zbiornik paliwa obwiązany jest pękiem drutów i taśmą do mocowania ładunków. Przy węźle jeszcze zapchany drewnianym kołkiem. – I zatrzymujemy dowód rejestracyjny. Plus ten brak uprawnień… Nie, pan już dalej nie pojedzie – mruczy.

Fot. Dorota Ziemkowska, Trans.INFO

Co się kryje w pudełku czekoladek Forresta Gumpa?

Mobilna Linia Diagnostyczna zbiera żniwo. W zeszłym roku inspektorzy skontrolowali na niej 674 pojazdy, wykrywając 1062 usterki. Zatrzymali aż 465 dowodów rejestracyjnych. Ale tania nie jest. Urządzenie, wraz z ciężarówką, która je przewozi, kosztuje ponad milion złotych. Dlatego w całej Polsce jest tylko jedna – właśnie tu, na Dolnym Śląsku. W Bydgoszczy mają podobną, ale rozkładaną ręcznie.

Ta jest automatyczna. Wyposażona w najazdy, na które wjeżdża pojazd, jest w stanie sprawdzić między innymi jego wagę, nacisk na pedał hamulca, stan samych hamulców, przeprowadzić analizę spalin… Kiedy pierwszy raz pojawiła się w ITD, inspektorzy łapali się za głowy: wow, ale nowinka techniczna!

Łapali się i później, gdy widzieli, co Linia Diagnostyczna wykrywa. Bo czasami usterki były takie, że zastanawiali się, jakim cudem pojazd może w ogóle jeździć. Nic dziwnego, że mawiają, że ich praca jest jak to kultowe pudełko czekoladek w filmie „Forrest Gump” – nigdy nie wiadomo, na co któregoś dnia się trafi.

Ucieczka spod baru Filipek

Nie wiadomo też, na kogo.

Raz tylko, w ciągu kilkunastu lat w zawodzie, Mariusz Kaczmarz się bał. No, może nie bał, ale spiął, bo wiedział, że coś może się wydarzyć. Zatrzymał z kolegą kierowcę. Od początku wszystko szło nie tak, jak trzeba. Facet był oporny, nie odpowiadał na pytania, nie chciał pokazać dowodu rejestracyjnego. Wreszcie dał – 15 różnych!

Zadzwonili na policję, bo jak mieli sami ustalić przy kilkunastu tożsamościach, która jest prawdziwa? Kierowcę bardzo to rozwścieczyło. Próbował wtargnąć inspektorom do auta, potem krzyczał, że je staranuje. Kaczmarz poważnie się zastanawiał co zrobią, jak na przykład zacznie im uciekać.

Tym bardziej, że ucieczki się zdarzają, i to dość spektakularne. Jak ta przy nieistniejącym już dziś barze Filipek. Też przy A4, ale dalej, w kierunku niemieckiej granicy. Mariusz Kaczmarz zatrzymał niemieckiego kierowcę, wziął wszystkie jego dokumenty i kazał zaparkować nieco dalej, przy innych ciężarówkach. Wrócił do swojego wozu, wszystko sprawdził, wyszedł na parking. Rozgląda się, ale bij, zabij, nie może znaleźć trucka.

Okazało się, że kierowca wrócił do maszyny i cichcem odjechał. Kaczmarz dzwonił na granicę, ale nie przechwycili uciekiniera. Szczęściem BAG znalazło go całkiem szybko. Nie było to trudne – kierowca po prostu zajechał pod dom.

Fot. Dorota Ziemkowska, Trans.INFO

„Będziemy pisać”

Ale zdarzają się i ucieczki na bezczelnego – na oczach ITD. Maciej miał kilka takich sytuacji. Zawsze gonił, choć lata temu nie było to takie łatwe.

– Kiedyś zatrzymuję w Łozinie pod Wrocławiem. Macham na kierowcę, myślałem, że zjedzie, ale gdzie tam. Rzucił okiem na mnie i głowę w bok, przyśpiesza. Krzyczę do Grześka: jedziemy! A on jeszcze ma inną kontrolę. Co robić? Szybko do tamtego kierowcy: pan tu czeka, zaraz będziemy. I biegiem do auta. Ciężarówkę zatrzymaliśmy dopiero w Oleśnicy. Po dobrych 20 kilometrach. I co? Czasóweczka była. Z reguły jak kierowcy uciekają, to mają coś do ukrycia – wspomina i nagle milknie.

Przez chwilę wpatruje się w ekran laptopa, na którym sprawdzał odczyt z tachografu Niemca.
– Adaś, mamy tu… he he he… Będziemy pisać – wypala.
Adam mruczy pytająco zza lornetki.
– Wyobraźcie sobie, że cała jazda, w okresie dwóch tygodni, jest przekroczona o 15 godzin. 1900 złotych dla kierowcy za naruszenie, plus prawie 3 tysiące dla przewoźnika – Maciej pochyla się nad laptopem. Śledzi kolorowe wykresy z wynikami z tachografu.
– Sporo tu tego. Tutaj czas odpoczynku za krótki o 2:27… Tu powinien 11 godzin zrobić pauzy, a on dalej sobie dziewiątki robił… – mruczy.

„To szef tak chciał…”

Niemiec przychodzi po kwadransie. Puka do drzwi busa, inspektorzy w odpowiedzi tupią głośno buciorami. Tak najlepiej ich słychać ze środka. Maciej mówi wprost – pauzy były za krótkie, trzeba będzie zapłacić prawie 5 tysięcy złotych.

Dużo. I niedużo. Bo dziś są „limity”. Inspektor podczas jednej kontroli drogowej nie może jednorazowo nałożyć kary wyższej niż 10 tysięcy na kierowcę, w odniesieniu do jednego naruszenia. Na początku działania Inspekcji, gdy takich ograniczeń nie było, ITD mogło nałożyć karę nawet ponad 100 tysięcy złotych!

– Tylko po co? – zastanawia się Kaczmarz. – Przecież to by mogło całkowicie pogrzebać przedsiębiorcę. Jedna kontrola i bankrut. A nie o to chodzi.

– Ma pan kartę Visa Maestro? – Maciej wyjmuje z szuflady czytnik kart, bo w ITD stosują je od lat, nie jak w Policji od kilku tygodni. Niemiec kiwa głową i wciska pin. Wciąż bez emocji. Urządzenie piszczy alarmująco, więc wciska kod jeszcze raz. Znów pisk.
– To już drugi raz. Następny błąd może spowodować zablokowanie karty- ostrzega inspektor.
Niemiec pociera nerwowo palcami nad czytnikiem.
– Jest zasięg? – podpytuje Kaczmarz.

Udało się. Poszło. Niemiec dostaje dowód wpłaty. Kiwa głową, dziękuje. Wychodząc wzrusza jeszcze ramionami i rzuca: To szef tak chciał…

Fot. Grzegorz Górecki, Trans.INFO

Zapłać i miej święty spokój

Kto wie, może ostatecznie szef nawet się ucieszy? Bo między inspekcjami w Europie jest niepisana kultura niedublowania kar. Jeśli więc kierowca zapłaci w Polsce, dojedzie choćby do Francji i nikt mu nic nie zrobi. W razie kontroli w jakimkolwiek kraju po drodze pokaże protokół z dzisiejszego zatrzymania i to będzie jego przepustka do dalszej jazdy. Dlatego pewnie niektórzy przedsiębiorcy cieszą się, że wpadli na ITD. Bo z dwojga złego lepiej zapłacić w Polsce, gdzie stawki mandatów są dużo niższe, niż na Zachodzie. Wykosztują się u nas i mają święty spokój.

Maciej tego spokoju nie ma, bo dla niego zapłacenie kary to dopiero początek. Teraz będzie musiał przygotować dokładny raport z kontroli. Na oko szacuje, że ten dzisiejszy zajmie mu ze dwie godziny. Jednak bywają kontrole tak złożone, dotyczące pojazdów z taką masą nieprawidłowości, że inspektor siedzi na dyżurze w busie i z 12 godzin!

Maciej pochyla się nad laptopem i zaczyna pisać. Adam znów odrywa się od lornetki i kieruje do drzwi. Po drodze bierze jeszcze łyk gorącej herbaty z termosu. To dziś pewnie jedyna ciepła rzecz, którą zje w pracy. Czasami, z rzadka, gdy stoją na parkingu z barem, mogą coś zamówić. Bez tego zostają kanapki. Za Adamem trzaskają drzwi i do busa wdziera się lodowaty podmuch. Po chwili w środku słychać już tylko stukot klawiatury i stłumiony szum dziesiątek pojazdów.

Czujesz zapach jak na basenie? Uważaj!

Mariusz Kaczmarz też za chwilę wychodzi, więc naciąga czapkę-uszatkę.

– Chciałbym w perspektywie, aby inspektorzy, jak będą mieli te 55 lat i na przykład nie przejdą badań lekarskich, to będą mieli to koło ratunkowe pod postacią wcześniejszej emerytury – wyznaje. – Bo przez to, że stali na drodze, mają na przykład ubytek słuchu, zapylone płuca czy reumatyzm…

A na służbie inspektorom mogą grozić dużo gorsze rzeczy. Dwa lata temu mieli zatrucie podchlorynem sodu. Na szczęście tylko 17-procentowym. Pojemniki były nieszczelne i opary wydostawały się na zewnątrz. Inspektor, który oglądał skrzynię ładunkową, czuł ten zapach, ale nie spodziewał się, że coś mu się może stać. Bo woń jest mocno chlorowa, przypomina tę, jaką się czuje na basenie lub po mocnym czyszczeniu środkami chemicznymi. Wyszedł z paki, wydał kierowcy dokumenty, i nagle źle się poczuł. Karetka musiała go zabrać do szpitala. Szczęściem doszedł do siebie.

Groźni bywają i sami kierowcy. Kiedyś, lata temu, jeden wpadł do busa inspektorów z metalową rurką. Zaczął nią wymachiwać, uderzył w siedzenie. Nic dziwnego, że dziś reagują nawet wtedy, gdy zobaczą na wierzchu nóż do chleba. A bywa, że taki leży w kieszeni na bocznych drzwiach czy pod nogami. Kto wie, czy ktoś po niego nie sięgnie w nerwach. Dla pewności już na początku proszą, by go przełożyć gdzie indziej.

width="560" height="315" frameborder="0" allowfullscreen="allowfullscreen">

Wypadek na S8

Wszystkiego jednak nie da się przewidzieć. Zwłaszcza, gdy w grę wchodzą emocje. Kilka lat temu pewna drobna pani inspektor zatrzymała dwóch kierowców z Rumunii. Potężnych, rosłych facetów. Kiedy tylko zaczęła kontrolować maszynę, ci nagle… wzięli rozpęd i z całej siły uderzyli o naczepę, rozbijając sobie głowy. Musiała potem przekonywać, że to nie jej dzieło.

Takie historie uczą stosowania zasady ograniczonego zaufania. Nie tylko podczas pracy, również po niej.

– Rośnie poczucie niebezpieczeństwa na drodze, co ma wpływ na życie prywatne – przekonuje inspektor Kaczmarz. – Jak jadę z rodziną samochodem koło kłonicy z drewnem, albo za cysterną z towarem niebezpiecznym, to uważam jeszcze bardziej niż zwykle. Nawet kiedy przejeżdżam koło zwykłej ciężarówki! Bo wiem, jak mogłaby się zachować w momencie nagłego hamowania czy nieprzewidzianego manewru.

Dużo widział. Pod koniec zeszłego roku policjanci z Oleśnicy poprosili Kaczmarza, żeby odczytał im dane z tachografu po wypadku. Mieszka w pobliżu, miał przy sobie sprzęt, to pojechał. Na S8 zderzyły się trzy samochody ciężarowe. Maszyny porozbijane, powyrywany sprzęt w kabinach, resztki krwi, wyłamanych kierownic…

Widział takie rzeczy nieraz, a zawsze robi to na nim ogromne wrażenie.

Pierwszy dzień pracy

Ale ogromne wrażenie zrobił na nim i pierwszy dzień w pracy, choć dziś pewnie to, co wówczas robił, nazwałby standardową kontrolą. Było okropnie. Koledzy z Niemiec dali auta, więc można było od razu pojechać w trasę. Pech chciał, że w tej drodze chciały im towarzyszyć wszystkie media, bo Inspekcja w Polsce dopiero się rodziła i na Dolnym Śląsku to miał być pierwszy dyżur w historii.

Ruszył z Adamem na autostradę, a za nimi tłum. Prasa, radio, telewizja – cały kordon samochodów. Pierwsza kontrola – i trafili na ciężarówkę bez winiety. Kierowca się popłakał. Mówił, że targnie się na swoje życie. A media to rejestrowały.

Inspektor do dziś pamięta jak stał jak wryty i nie wiedział, co ma zrobić. Bo na początku każdy współczuje. Nawet jeśli wie, czego się od niego wymaga. W końcu, niestety, wystawił ten mandat. Ale pamięta to do dziś.

Przykładowe obowiązki ITD:

– Kontrola zadymienia przez pojazdy oraz kontrola jakości używanego paliwa,
– Kontrola towarów wrażliwych podlegających zgłoszeniu do ewidencji towarów – tzw. SENT,
– Kontrola wydawania biletów w autobusach w ramach kontroli przewozu osób,
– Kontrola przewozu osób taksówkami i spełnienia przez taksówkę odpowiednich warunków technicznych.
– Kontrola ciśnieniowych urządzeń transportowych w ramach nadzoru nad tymi urządzeniami przez UOKiK – w tym mieści się kontrola butli z gazem i cystern do gazu w zakresie spełnienia przez te urządzenia warunków technicznych,
– Kontrola Wydziałów Komunikacji w Starostwach Powiatowych w zakresie spełnienia ustawowych warunków przy wydawaniu zezwoleń na dostęp do zawodu przewoźnika czy zaświadczeń na wykonywanie przewozów na potrzeby własne lub spełnienia warunków dotyczący zezwoleń na przewóz osób.

– W pewnym momencie rozrost uprawnień inspektorów stał się problematyczny. Bo zaczął się zacierać pierwotny cel powołania tej instytucji. A nadrzędnym celem była kontrola transportu – przewozu rzeczy, osób – tłumaczy Kaczmarz.

Dzięki stosunkowo sprecyzowanym obowiązkom inspektorzy mogli się wyspecjalizować, np. w wykrywaniu tachografów, zasadach przewozu towarów niebezpiecznych, kontroli stanu technicznego pojazdów przy użyciu specjalistycznego sprzętu co niektórym inspektorom pozwoliło np. uzyskać uprawnienia diagnosty.

– Dziś obowiązków jest bardzo dużo, skutkiem czego obywatele czasami nie wiedzą, czym się dokładnie zajmujemy i czasami wnioskują do nas o kontrole, które niczego nie mają z nami wspólnego – przekonuje Mariusz Kaczmarz.

Przykład? Ktoś napisał pismo, by ITD skontrolowało… sąsiada, który hałasował ciągnikiem rolniczym.

Fot. Grzegorz Górecki, Trans.INFO

Tagi