Czy Francuzi naprawdę wbili klin między Polskę a Czechy i Słowację?

Ten artykuł przeczytasz w 8 minut

Prezydent Francji od środy próbował przekonać państwa Europy Środkowo-Wschodniej do zmian w unijnej dyrektywie o delegowaniu pracowników. Spotkania Emmanuela Macrona z władzami krajów byłego bloku komunistycznego wzbudziły fale komentarzy. Francuska prasa studzi hurraoptymizm bijący z wystąpień prezydenta Macrona, który odtrąbił już w świetle kamer sukces, stwierdzając, że udało się zawrzeć wstępny kompromis w sprawie maksymalnego okresu delegowania z Austrią, Czechami i Słowacją. O dziwo, jego pomysły mają zwolenników także w Polsce.

W sprawie zmian w unijnych przepisach o delegowaniu pracowników, które mogą poważnie uderzyć w polskie firmy transportowe, zabrało głos Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych. OPZZ opublikowało na swojej stronie oświadczenie. Wyraża w nim zaniepokojenie tym, że w Polsce pojawia się wiele wypowiedzi i komentarzy w tej sprawie, ale „informacje te są niepełne”.

W przekazach medialnych pojawiają się informacje o planowanych zmianach w sposobie opłacania składek na ubezpieczenia społeczne. Mniej mówi się o potrzebie pokrywania kosztów przejazdu i zakwaterowania pracowników delegowanych do pracy za granicą. Jednak niemal całkowicie pomija się propozycję wprowadzenia zasady „ta sama płaca za tę samą pracę w tym samym miejscu”.” – podkreśla OPZZ. 

Obecna dyrektywa gwarantuje polskim pracownikom delegowanym wynagrodzenie na poziomie minimalnym w kraju, w którym podejmują oni pracę. W praktyce Polak może więc zarabiać mniej, niż mieszkaniec danego kraju wykonujący taką samą pracę. Według OPZZ taki stan rzeczy jest sprzeczny z zasadami unijnego i polskiego prawa i jest przejawem dyskryminacji.

To jest też po prostu nieuczciwe wobec polskich pracowników. Nie zgadzamy się z tym, aby sankcjonować sytuację, w której polski pracownik, wykonując dokładnie taką samą pracę jaką wykonuje jego zachodnioeuropejski kolega, otrzymywał niższe wynagrodzenie, tylko dlatego, że jest z Polski.” – pisze OPZZ i dodaje, że z tego względu opowiada się za wprowadzeniem zasady „równa płaca za tę samą pracę w tym samym miejscu”, która jest wśród propozycji francuskiego prezydenta. 

Na oświadczenie OPZZ zareagowała organizacja branżowa Transport Logistyka Polska. TLP żywi nadzieję, że intencje polityczne związków nie przeważą nad prawidłowością prawną legislacji europejskiej. „Nie można zapominać, że konstrukcje prawne, które są narzucane, a nie uwzględniają specyfiki pracy danych grup zawodowych obracają się przeciwko ich rzekomym beneficjentom. Koszty błędów prawnych i ambicji politycznych będą poniesione, w ostatecznym rozrachunku, przez pracowników. Twórzmy prawo odpowiedzialnie” – apeluje na swojej stronie TLP. 

Demagogia i kłamstwo

Komentując wyniki spotkania prezydenta Macrona z szefami rządów Austrii, Czech i Słowacji francuska prasa jest ostrożna w ocenie wyników.  Dziennik „Le Monde” zaznacza, że niczego tam nie podpisano i żeby się dowiedzieć, czy Francja wygrała walkę w sprawie pracowników delegowanych, trzeba będzie poczekać do 23 października (wtedy spotkają się unijni ministrowie pracy).

Pracownicy delegowani to łatwy chłopiec do bicia dla eurosceptyków z Zachodniej Europy” – komentuje „Le Monde”.

Z kolei na łamach gazety „Liberation” francuska europosłanka Elisabeth Morin-Chartier wątpi, by Emmanuel Macron w sprawie pracowników delegowanych uzyskał wystarczające poparcie zarówno w Radzie UE, gdzie reprezentowane są rządy państw członkowskich, jak i w Parlamencie Europejskim. W styczniu prezydencję w Radzie UE obejmuje Bułgaria, gdzie Macron składa wizytę w piątek, i która o nowelizacji dyrektywy „nie chce nawet słyszeć”.

Krytyka wobec polityki Macrona spada na niego także we Francji.  „Absolutnym skandalem” jest oskarżanie Polski o nadużycia wokół delegowania pracowników – powiedziała PAP Hanna Goutierre, prezes Francusko-Polskiej Izby Handlowej we Francji. Według niej obowiązująca obecnie dyrektywa „jest całkiem wystarczająca”.

Nie ma dumpingu socjalnego – dodaje Goutierre i zaznacza, że  koszty pracowników delegowanych są dla ich pracodawców często wysokie, gdyż dochodzą takie obciążenia jak zakwaterowanie czy transport. – Wytykanie ich palcem to czysta demagogia i kłamstwo – komentuje ostro Hanna Goutierre. 

Bułgarzy i Rumunii przeciw Macronowi

Jak pisze „Paris Match”, rumuńscy i bułgarscy przewoźnicy, są przeciwko inicjatywie Macrona, by zmienić dyrektywę w sprawie pracowników delegowanych, bo zmiany zagrażają ich działalności.

To neo-protekcjonizm – mówi cytowany przez Paris Match – Radu Dinescu, szef Unii Transportowców Rumuńskich (UNTRR). Jeśli bułgarscy kierowcy jeżdżący na trasach międzynarodowych będą traktowani jako pracownicy delegowani, będzie to poważny cios dla firm transportowych. To wyeliminuje przewagę konkurencyjną, jaką przewoźnicy z Europy Środkowej i Wschodniej mają ze względu na swoją odmienną strukturę wydatków – wskazuje Madleine Kavrakova, prawnik z bułgarskiej Unii Przewoźników Międzynarodowych. Zapłacimy kierowcy 50 euro dziennie. Jeśli będziemy musieli zapłacić 80 euro, podobnie jak we Francji, zbankrutujemy, a nasi kierowcy pójdą pracować gdzie indziej  – dodaje Georgi Tsanov, dyrektor bułgarskiej spółki transportu drogowego.

„Paris Match” przypomina, że mimo postępów, Rumunia i Bułgaria są najbiedniejszymi krajami, które przystąpiły do UE w 2007 r., a przeciwnicy zmian w dyrektywie wskazują, że zachodnie firmy w pełni wykorzystują niski koszt pracy wypłacany bułgarskim i rumuńskim partnerom, co pozwala im zmaksymalizować zyski. – Nic nie stoi na przeszkodzie, aby francuskie firmy używały tylko francuskich ciężarówek. Jeśli wzywają Rumunów, ci pracują tak samo dobrze jak Francuzi – mówi Radu Dinescu i dodaje z goryczą, że Unia Europejska powinna przynajmniej mieć odwagę powiedzieć: Europo, wolny rynek się skończył.

Bo zmierzamy ku podejściu nacjonalistycznemu, które zakończy nasze marzenie o swobodzie poruszania się – mówi Dinescu.

Czy Rumunia zmieni zatem zdanie w kwestii dyrektywy o delegowaniu? Jak donosi „Le Monde”,  Emmanuel Macron powiedział, że jest gotowy popierać prośbę Rumunii o wstąpienie do strefy Schengen, ale tylko wtedy, gdy ta ostatnia przejdzie reformy. Z reakcji rumuńskiego prezydenta można jednak wnioskować, że Bukareszt zachowuje się z rezerwą. Prezydent Klaus Iohannis powiedział tylko, że kontrowersyjna dyrektywa powinna zostać „ulepszona”, ale uznał, że tak samo uzasadnione są obawy Francuzów przed „dumpingiem socjalnym”, jak i dążenie obywateli biedniejszych krajów Unii by pracować w bogatszych krajach Europy Zachodniej.

Czesi i Słowacy poszli na układ?

Zdaniem czeskiego dziennika „Lidove Noviny” premier Bohuslav Sobotka poszedł na ustępstwa wobec Francji. Kartą przetargową stała się obietnica, że Francuzi przestaną popierać niemiecki pomysł włączenia obowiązkowego mechanizmu rozlokowania uchodźców w UE. –  Na tym skorzystałyby wszystkie kraje, także Polska – przekonują czeskie źródła dyplomatyczne cytowane przez „Rzeczpospolitą”.

Natomiast premier słowacji Robert Fico poparł projekt Macrona. Według portalu SME.sk, zmiana stanowiska rządu została wytłumaczona tym, że wynagrodzenia oddelegowanych pracowników spadają w ujęciu rok do roku.

Słowacja nadal jednak naciska na wyłączenie sektora transportu z zakresu dyrektywy – pisze portal EurActiv.Sk. Zmiany dyrektywy w sprawie delegowania są według rządu w „interesie narodowym” Słowacji. Premier Fico twierdzi, że jej logika chroni Słowację przed tanią siłą roboczą z innych krajów. – To temat, który wyraźnie odbije się na Republice Słowackiej. Jesteśmy pod presją, aby pozwolić pracownikom z innych krajów wejść do nas – mówił kilka dni temu Fico. Dlatego rząd chce wprowadzić zakaz dumpingu socjalnego do kodeksu pracy. – Dlaczego nasi pracownicy mają być w niekorzystnej sytuacji w porównaniu z tańszą siłą roboczą pochodzącą z Ukrainy, Serbii, Wietnamu? – pytał retorycznie premier Fico.

Komentarz

Prezydent Francji może nie zdziałał jeszcze wiele podczas swojej wizyty w krajach dawnego bloku sowieckiego, ale z pewnością zdołał zasiać ziarno zwątpienia. Polacy i Węgrzy głowią się teraz, czy Czesi i Słowacy – ich sojusznicy z Grupy Wyszehradzkiej – przypadkiem nie dali się skusić na francuskie obietnice. Język dyplomacji jest wszak pełen niedomówień i ogólnych gestów, które można różnie odczytywać.

Inną kwestią jest to, czy poparcie pomysłów Emmanuela Macrona może przynieść jakiekolwiek profity krajom naszego regionu. Patrząc przez pryzmat firm transportowych, które na razie dobrze sobie radzą na rynkach Europy Zachodniej – zdecydowanie nie. Czy Czesi i Słowacy tego nie dostrzegają? Być może sektor transportowy nie jest dla ich gospodarek tak znaczący, jak dla Polski.

Dziwi tylko, że polscy związkowcy dali się uwieść gładkim słowom głowy francuskiego państwa. Oczywiście każdy chciałby zarabiać tak dobrze jak Niemiec, Francuz czy Anglik. Problem w tym, że firmy, które zatrudniają pracowników, działają w określonej rzeczywistości prawnej i podatkowej. A ta na razie nie jest aż tak różowa, by przedsiębiorcy bez obawy o rychłą plajtę mogli płacić ludziom tyle, co ich koledzy znad Renu i Sekwany. Związkowcy zdają się zapominać, że dla pracodawcy pensja pracownika, to „nieco” większy wydatek, niż finalnie trafia na konto zatrudnionego.

I raczej nie zmieni tego uderzanie w podniosłe tony o dyskryminacji, czy nawoływanie do równej płacy. Chyba jeszcze pamiętamy epokę, kiedy wszyscy mieli po równo i wcale nie byli z tego zadowoleni.

Tagi