Odsłuchaj ten artykuł

Historia transportu – odc. 119. O tym, gdzie kierowcy międzynarodowi napotykali największe trudności
Przewozy dalekodystansowe w latach 60. i wczesnych 70. XX wieku nie były dla każdego. Kierowcy ciężarówek musieli być mechanikami i mieć dużo cierpliwości. Tempo podróży spowalniały drobne awarie. W jednym zestawie nie było napięcia, w drugim należało wyregulować hamulce, a w trzecim załatać dętkę.
Życie kierowców uprzykrzały niepraktyczne regulacje. Brytyjczycy ukuli powiedzenie, że austriackie Alpy są największą naturalną przeszkodą w Europie, zaś austriacka biurokracja największą sztuczną. W latach 60. przekroczenie austriackiej granicy mogło trwać nawet 15 godzin. W kolejnej dekadzie była to tylko jedna godzina.
Przewozy dalekodystansowe w Turcji były wielkim wyzwaniem
Jeszcze gorzej sytuacja wyglądała w Turcji. Utrudnieniem były nie tylko kowbojska jazda lokalnych kierowców, ale i trudne warunki geograficzne, stanowiące często potężne wyzwanie dla ówczesnej techniki samochodowej.
Na długich górskich zjazdach hamulce potrafiły się palić. Kierowcy z przerażeniem wspominali wypadek, gdy jakaś ciężarówka z rozgrzanymi, nieskutecznymi hamulcami rozpędziła się na pochyłości do blisko 160 km/h i spadła w przepaść. Wypadek oznaczał więzienie, a gdy kierowca odniósł ranny było jeszcze gorzej, bo nie mógł oczekiwać pomocy.
Warunki drogowe wymagały nieustannej uwagi i czujności. Asfalt potrafił się nagle skończyć i dalej wiodła szutrowa, wyboista szosa. Brytyjczycy wspominali z kolei, że w Iranie ciężarówka wpadła w dziurę, a kierownica tak szarpnęła, że złamała kierowcy rękę. Często zamiast drogowskazów musieli używać kompasów, a podróż przebiegała w kłębach pyłu.
Przybysze z Europy zaskoczeni byli, że w Azji woda jest tak cenna jak olej napędowy. Natomiast miejscowi dziwili się przybyszom, nie ufali im i np. w lokalnych bankach mogło nagle okazać się, że niektóre czeki są nieważne.