Odsłuchaj ten artykuł

Niemiecka płaca minimalna niebezpieczna dla małych firm
Na początku roku u naszych zachodnich sąsiadów weszła w życie ustawa o płacy minimalnej – MiLoG. Zgodnie z nią godzina pracy na terenie RFN nie możne być tańsza niż 8,5 euro brutto, czyli niespełna 6,5 euro netto.
Zgodnie z niemiecką wykładnią polscy przewoźnicy muszą płacić niemieckie minimum wszystkim swoim kierowcom, którzy poruszają się po terytorium RFN. Chodzi zarówno o kabotaż (transport na terenie Niemiec, ale zarejestrowanymi w Polsce ciężarówkami należącymi do polskiej firmy), jak i o tranzyt, czyli przejazd przez RFN np. do Hiszpanii. Tak długo, jak długo kierowca przebywa w Niemczech, trzeba mu naliczać niemiecką minimalną – mówią Niemcy.
Biurokracja i pieniądze
Pieniądze to jednak tylko jeden powód do pomstowania na MiLoG. Innym jest przerost biurokracji. Przewoźnicy muszą składać w urzędzie celnym (Zollamt) m.in. listy kierowców i deklaracje o tym, że płacą im stosowne stawki. Muszą przechowywać np. umowy o pracę kierowców i regulaminy wynagradzania. Wszystko oczywiście po niemiecku i gotowe do okazania niemieckim urzędnikom na ich wniosek. Jeśli firma coś przeoczy, np. nie przetłumaczy umów, zapłaci 30 tys. euro kary.
Dużo? Za płacenie kierowcom mniej niż minimum kara wynosi pół miliona euro! Duże firmy z branży nie boją się tych kar, bo… kierowcy i tak zarabiają więcej. – Nie ma drugiego zawodu, w którym bez wykształcenia można zarobić tyle co w transporcie – mówi nam jeden z przedstawicieli branży. Władysław Frasyniuk, były poseł, ale też właściciel firmy transportowej Fracht, w której zatrudnia 70 kierowców, przyznaje, że zarabiają oni między 5,5 a 7 tys. zł na rękę, czyli około 1750 euro. Przy założeniu, że każdy przepracuje 180 godzin w miesiącu, zarobi prawie 10 euro za godzinę. To znacznie więcej niż 6,5 netto wynikające z MiLoG. Każdy ma umowę o pracę na około 2 tys. zł brutto, a resztę pensji stanowią dodatki. Wszystkie ciężarówki należą do firmy byłego posła.
Duzi płacą sporo
Podobna struktura i wysokość wynagrodzeń są w firmie Raben. Średnia podstawa to ok. 2250 zł brutto, do tego dochodzi ok. 2 tys. zł premii i kolejne 2 tys. w dodatkowych świadczeniach, w zależności od struktury przejechanych tras (krajowe lub zagraniczne). Jeden z kierowców Rabena jeżdżący w transporcie międzynarodowym mówi „Wyborczej”: – W zależności od miesiąca moja pensja waha się od 6 do 7 tys. zł.
W dobrym miesiącu przy 180 przepracowanych godzinach wyciągnie w przeliczeniu 9,5 euro za godzinę, czyli prawie 40 zł na rękę. Pensja kierowców jest kilkuskładnikowa. Oprócz podstawy dolicza się dodatek za pracę w nadgodzinach, za pracę w nocy czy dietę za hotel (37 euro dziennie).
Jednak Niemcy nie liczą wszystkich dodatków. Interpretują prawo tak, że ich minimalna stawka godzinowa ma dotyczyć samej tylko zasadniczej części wynagrodzenia.
Gdyby tylko sama podstawowa pensja dla polskiego kierowcy wynosiła 6,5 euro netto, jak chcą Niemcy, i gdyby dodać do niej wszystkie dodatki, które pobierają, to wyszłoby – jak wyliczają polscy przewoźnicy – ok. 15 euro za godzinę. Czyli polscy kierowcy zarabialiby mniej więcej tyle samo co niemieccy. Średnia pensja niemieckiego tirowca wynosi około 2 tys. euro brutto. Nieco wyższe stawki, około 2,4 tys. euro, obowiązują na południu RFN.
Nigdy nie stosowaliśmy i nie stosujemy samozatrudnienia. Z drugiej strony poniekąd rozumiem przewoźników, którzy przekonali kierowców do założenia własnych firm – mówi Paweł Trębicki, dyrektor generalny Raben Transport. – Przepisy dotyczące transportu i zasad wynagradzania kierowców są skomplikowane i firmy starają się minimalizować ryzyko – dodaje.
Są też firmy zawierające kontrakty tylko z kierowcami, którzy mają własne ciągniki siodłowe (czyli ciężarówkę, do której dołącza się naczepę z ładunkiem). Najczęściej współpracują z niewielkimi firmami transportowymi lub kierowcami mającymi jednoosobową działalność gospodarczą. Niestety nie udało nam się uzyskać od takich firm danych o średnich zarobkach czy liczbie podwykonawców.
Dorabianie na boku
Jest jeszcze jeden aspekt całej sprawy. Tirowcy mają kilka sprytnych pomysłów na dorabianie na boku. Nasz rozmówca jeżdżący dla Rabena opowiada, że część kierowców wracających z zagranicy jedzie „na pusto”, czyli bez ładunku lub z niepełnym ładunkiem, bo np. nie wywiązał się kontrahent. Wówczas przyjmują, spontanicznie, zlecenia na przewiezienie towaru na swojej trasie. – Ostatnio spotkałem się z sytuacją, że „na szybko” szukano ciężarówki, która przewiezie kilkanaście ton owoców morza z Hiszpanii do Kijowa. Kierowca, który je wiózł, miał awarię chłodni i przekroczył normy czasu jazdy – opowiada. Szybko znaleziono dwóch kierowców, którzy mieli niepełne chłodnie, rozłożono w nich towar i tak dotarł on do Wrocławia. Tam czekała na niego już inna chłodnia i owoce morza – choć z przygodami – dotarły do Kijowa. Nasz rozmówca przekonuje, że można tak dorobić spokojnie kilka tysięcy złotych.
Mniejsi będą musieli dopłacać
Główni gracze w branży transportowej już płacą lepiej, niż wymaga tego niemiecki MiLoG. Ale nie wszędzie jest tak wspaniale. Branża jest rozdrobniona i nie w każdej firmie transportowej zarobki są wysokie. – 7 tys. zł miesięcznie na rękę nie zarabia nikt, a 6 tys. mało kto. Rynkowa średnia to nieco ponad 4 tys. na rękę, ale nie brakuje przewoźników, gdzie nie płaci się nawet tyle – mówi nam jeden z kierowców jeżdżących w małej firmie we wschodniej Polsce. Do takich pensji (ok. 5-6 euro) na pewno trzeba byłoby dopłacać.
Niestety, ustalenie realnych, średnich kwot dla całego sektora transportu lądowego jest niemożliwe. Według GUS pensje w transporcie lądowym nie są imponujące – wynoszą 3,5 tys. zł brutto. Ale klasyfikacja, którą posługuje się urząd, jest bardzo ogólna. W jednym worku jest „transport lądowy i rurociągowy”, a dotyczy m.in. takich zawodów jak taksówkarze, kierowcy ciężarówek, autobusów turystycznych i miejskich oraz wszelkich maszynistów. Pensji samych „tirowców” nie sposób z tej statystyki wyłuskać.
– Na przejazd przez Niemcy taniej będzie zatrudnić niemieckiego kierowcę – rozwiewa wątpliwości Frasyniuk. Przyszłość pokaże, czy branżę na to stać. Na razie niemieckie przepisy, a w zasadzie karanie za nie, są zawieszone. Całą sprawę bada też Komisja Europejska, do której zwrócił się o to polski rząd, a transportowcy czekają na jej werdykt z niecierpliwością.
źródło: wyborcza.biz