Fot. Państwowa Służba Graniczna Ukrainy /Siły Lądowe Sił Zbrojnych Ukrainy

Przez wojnę na Ukrainie ucierpi polska gospodarka. Czego mogą się spodziewać przewoźnicy?

Wojna na Ukrainie to dla polskich przewoźników odcięcie od wschodnich rynków i dalszy wzrost kosztów prowadzenia działalności. Dla konsumentów może oznaczać za to lawinowy wzrost cen.

Aktualizacja godz. 10:49

Ten artykuł przeczytasz w 6 minut

Pierwszym efektem czwartkowej agresji rosyjskiej na Ukrainę był nagły wzrost cen ropy. W czwartek w nocy baryłka ropy kosztowała jeszcze poniżej 95 dolarów, a już po godz. 8 rano zbliżyła się do 100 dolarów. O godzinie 11:25 cena przekroczyła już 102 dolary, czyli o ponad 7 proc. więcej niż w nocy. Koło godz. 14:25 cena wynosiła 101,25 dol. za baryłkę.

Wynika to z faktu, iż wojna na Ukrainie może ograniczyć podaż rosyjskiej ropy. A Rosja jest drugim producentem tego surowca na świecie. W odbudowującej się gospodarce globalnej zapotrzebowanie na ropę i tak znacznie przekracza jej podaż. Dlatego też wojna z udziałem liczącego się jej producenta oraz perspektywa nałożonych na Rosję sankcji oznaczać może tylko kierunek wzrostowy jeśli chodzi o cenę baryłki.

Na początku lutego JP Morgan spekulował, iż eskalacja konfliktu rosyjsko-ukraińskiego może wywindować cenę baryłki ropy na poziom 120 dolarów.

Niestety wzrost cen ropy jest korzystny dla Rosji. Gospodarka tego kraju oparta jest w znacznej mierze na eksporcie węglowodorów (ropy i gazu), co w sytuacji rosnących cen ropy oznacza większe zyski dla Moskwy. Także cena gazu rosła w czwartek w następstwie rozpoczęcia działań zbrojnych. Była o ponad 6,5 proc. wyższa niż dzień wcześniej – wynosząc 4,89 dolara za mln btu (jednostka energii używana w Stanach Zjednoczonych do określenia wartości przesyłanego gazu ziemnego. Milion btu odpowiada ok.293 kW – przyp. red.).

Dla gospodarki światowej oznacza to zaś spowolnienie w momencie, gdy podnosi się ona po pandemii COVID-19. Droższy gaz (którego cena powiązana jest z ceną ropy) oznacza wyższe koszty działalności przedsiębiorstw produkcyjnych w Europie. Także w Polsce firmy wytwórcze już dziś borykają się z wysokimi kosztami surowców i półproduktów (głównie ze względu na koszty transportu), wzrost cen gazu i ropy dodatkowo by te koszty podbił.

W ślad z droższą ropą pójdą w sposób naturalny podwyżki cen paliw. Te zaś przekładają się na rosnące koszty usług transportowych, które pod koniec ubiegłego roku były najszybciej rosnącymi w Polsce (!).

Ostatecznie rosnące koszty producentów i sektora transportowego oznaczają wyższe ceny produktów konsumpcyjnych. Przy galopującej inflacji musimy przygotować się na dalszy wzrost kosztów życia.

Słabszy złoty

Wybuch wojny przyniósł także osłabienie złotego. W przypadku sytuacji kryzysowych inwestorzy naturalnie skłaniają się ku silniejszym walutom. W czwartek ok. 6.30 kurs złotego w stosunku do dolara wynosił 4,139 zł, czyli stracił ok. 2,22 proc., a w stosunku do euro 4,646 zł, co oznacza spadek o blisko 1,5 proc.

Słabszy złoty w kontekście rosnących cen ropy oznacza też wzrost cen paliw. Co tylko pogłębi wzrost kosztów prowadzenia działalności gospodarczej i wzmocni presję inflacyjną. Dodatkowo, słabszy złoty to droższe produkty importowane, także półprodukty i surowce niezbędne do produkcji. Co dalej będzie nakręcać drożyznę. Ta zaś może skutkować obniżeniem konsumpcji, co z czasem uderzy w sektor transportowy. Bo mniejszy popyt na towar oznacza obniżony popyt na usługi transportowe.

Droższe półprodukty i surowce

Nie tylko paliwa drożeją w wyniku rosyjskiej inwazji. Rosja jest jednym z czołowych producentów takich metali jak miedź, aluminium, platyna i pallad – powszechnie wykorzystywanych w przemyśle, także tym wysokozaawansowanym.
W czwartek (koło południa) notowania aluminium poszły w górę o 4,5 proc., niklu o ponad 5 proc., a palladu aż o 6,57 proc. Nieco skromniej drożała platyna (1,3 proc.) oraz miedź (1,56 proc.).

Wzrost cen metali a także potencjalne ograniczenia ich podaży wpłyną na sektor przemysłowy na całym świecie. Co więcej, pallad jest niezwykle istotny przy produkcji układów scalonych. Jego niedobory pogłębić mogą trwający od miesięcy kryzys czipowy, przez który cierpi mocno sektor motoryzacyjny. Na nowe pojazdy (także ciężarowe) czeka się miesiącami, a obecna wojna sprawić może iż sytuacja ta nieprędko się zmieni.

Przewoźnicy czarno widzą przyszłość

Firmy z sektora logistycznego i transportowego głośno wyrażają swoje obawy związane z konfliktem na Wschodzie. Według badań Polskiego Instytutu Ekonomicznego i BGK opublikowanych na początku lutego, 34 proc. badanych firm oceniało przed wybuchem wojny, że ewentualna agresja Rosji na Ukrainę może mieć silny negatywny wpływ na ich działalność. W przypadku firm z sektora transportowego odsetek ten był wyższy bo wyniósł 43 proc. i był najwyższy wśród wszystkich sektorów.

Oprócz wzrostu cen paliw przedsiębiorcy transportowi, przede wszystkim powinni obawiać się zerwania powiązań gospodarczych naszego kraju z obiema stronami konfliktu. Ukraina jest czwartym największym kierunkiem eksportowym poza UE dla Polski, Rosja zaś siódmym największym odbiorcą polskich towarów. Dodatkowo Rosja jest trzecim największym źródłem importu do Polski.

Wojna na Ukrainie to dramat dla przewoźników jeżdżących do tego kraju. Co więcej, biorąc pod uwagę pośredni udział Białorusi w konflikcie nad Dnieprem, a także nieuchronność sankcji nałożonych na Rosję, stawia to pod znakiem zapytania także ruch towarowy pomiędzy Polską a Rosją.

Będzie problem z kadrami

Do całej palety negatywnych konsekwencji wybuchu wojny na Ukrainie dochodzi jeszcze jedna o wymiarze czysto ludzkim. Państwowa Służba Celna Ukrainy opublikowała wczoraj wieczorem pilną wiadomość dla mężczyzn w wieku od 18 do 60 lat. Rząd zabronił im opuszczania Ukrainy w związku z wprowadzeniem stanu wojennego i powszechną mobilizacją.

Ze względu na stan wojenny mężczyźni – obywatele Ukrainy w wieku od 18 do 60 lat – nie zostaną wypuszczeni poza granice naszego państwa. Proszę nie wywoływać paniki i nie próbować przekraczać granicy bez pozwolenia” – napisał szef lwowskiej służby celnej Daniił Mienszykow na swoim profilu na Facebooku.


Oznacza to, że wielu ukraińskich kierowców nie może wrócić do pracy w Europie. Przewoźnicy z Polski i innych krajów unijnych, w których Ukraińcy znaleźli zatrudnienie, będzie więc borykać się z wakatami po nagle opuszczonych stanowiskach pracy.

Współpraca: Artur Łysionok

Tagi