Historia transportu – odc. 25. Praca kierowców po I wojnie światowej wymagała anielskiej cierpliwości

Ten artykuł przeczytasz w 5 minut

U progu lat 20. w poprzednim stuleciu transport ciężarowy był nie lada wyzwaniem. Stan dróg był zły, a wiele części w samochodach często się psuło. Dlatego kierowcy często musieli przymusowo się zatrzymywać. Wtedy praca za kierownicą ciężarówki wymagała wiele wysiłku i wytrwałości.

Niemiecki kierowca Arndt Wobst, który w rodzinnej firmie zajął się prowadzeniem ciężarówki wspominał, że pierwszy kontrakt na przewóz nią dotyczył transportu węgla z kopalni Olaba niedaleko Kleinsaubernitz do Budziszyna.

Wkrótce zaczęliśmy wybierać się w dalsze trasy. Przewoziliśmy produkcję papierni w Budziszynie do Berlina. Na ciężarówkę i przyczepę ładowaliśmy łącznie 8 ton papieru. Wyruszaliśmy z Budziszyna o godz. 6-7 wieczorem i byliśmy w Berlinie dobre pół doby później” – relacjonował Wobst.

Niezbyt dobre materiały, z których zbudowano ciężarówkę oraz złe drogi powodowały częste awarie i ciągnące się naprawy.

Drobniejsze uszkodzenia, jak pęknięcie łańcucha, z łatwością sami reperowaliśmy. Narzędzia, nity i ogniwa, podobnie jak zapas paliwa, zawsze mieliśmy pod ręką. Gdy teren był płaski, osiągaliśmy 30-35 km/h. Jednak częste postoje zmniejszały średnią do 8 km/h. Bardzo często oliwiliśmy łańcuchy napędowe. Z tyłu ciężarówki wisiała stara beczka po śledziach wypełniona zużytym olejem. Pomocnik kierowcy musiał co jakiś czas wyjść z kabiny i rozprowadzać ten olej pędzlem po łańcuchach. Naprawy połamanych resorów były bardziej skomplikowane. Musieliśmy korzystać z pomocy najbliższego kowala, ale żeby dojechać do niego, pod ciężarówkę wsadzaliśmy konar ucięty z przydrożnego drzewa” – opisywał naprawy.

Ładowność wojennych ciężarówek sięgała trzech ton, ale w przewozach do i ze stacji kolejowej było to wystarczające.

Ładowność ówczesnych ciężarówek sięgała trzech ton, ale w przewozach do i ze stacji kolejowej było to wystarczające.

Niemiecki przewoźnik pierwszą daleką trasę wykonał na zlecenie budziszyńskiej papierni jadąc do Duesseldorfu.

Walka o zlecenie transportowe

Wyruszyliśmy w poniedziałek rano. Przez pierwszą noc jechaliśmy. W środę dotarliśmy na miejsce. Następnie pociągiem dojechałem do fabryki margaryny w Kleve. Miałem nadzieję, że dostanę transport do ich magazynu w Dreźnie. Poddali mnie niemal śledztwu, w którym zapewniłem ich, że jestem w stanie dowieźć 8 ton margaryny na najbliższą niedzielę” – Wobst miał nie lada trudności z przekonaniem klienta, że jest w stanie dowieźć ładunek na czas.

Tak się jednak wtedy składało, że koleje cierpiały na bardzo dokuczliwy brak wagonów, przez co trzeba było długo czekać na wykonanie usługi.

Wreszcie zdobyłem zlecenie transportowe, pojechałem po ciężarówkę, która czekała wysprzątana i umyta przez mojego pomocnika Poldracka. Wyczyścił nawet karbidowe lampy i wyglansował mosiężną chłodnicę. Pojechaliśmy więc błyszczącym zestawem do Kleve i następnie do Drezna. Gdy w poniedziałek rano przyjechaliśmy na podwórko firmy, mój ojciec, który przed wyprawą był bardzo sceptyczny, z entuzjazmem stwierdził, że natychmiast musimy jechać z powrotem do Duesseldorfu” – Wobst kończy opowieść.

Historia transportu – zobacz poprzednie odcinki:

Tagi