TransInfo

Protekcjonizm w Unii to fakt. Wspólnota traci przez to ponad 180 mld euro rocznie. Czy zmieni to list 17 premierów?

Ten artykuł przeczytasz w 7 minut

Szefowie rządów i prezydenci 17 krajów podpisali list, w którym opowiadają się za budową jednolitego, wolnego rynku. Ma to służyć nie tylko wzroście konkurencyjności Unii Europejskiej na świecie, ale również poprawie zrównoważonego wzrostu w ramach samej Wspólnoty. Komentatorzy zwracają uwagę, że może to ułatwić walkę z protekcjonizmem w UE. Protekcjonizmem, który jest jedną z głównych barier, bez których gospodarka Unii mogłaby zyskać ponad 183 mld euro.

Pod listem (opublikowany np. na stronie premiera Finlandii), obok Mateusza Morawieckiego, podpisali się również przedstawiciele m.in. rządów: Czech, Estonii, Litwy, Finlandii, a nawet Belgii i Holandii.

W piśmie adresowanym do przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska, szefowie 17 rządów zwracają uwagę na to, że rozwój wspólnego, jednolitego rynku UE w ciągu najbliższych pięciu lat powinien “uwzględniać kwestie równowagi gospodarczej, środowiskowej i społecznej.” Mowa w nim m.in. o konieczności rozwoju gospodarki usługowej i cyfrowej oraz o usuwaniu barier transgranicznych, które by w takim rozwoju przeszkadzały.

Polska od kilku miesięcy zabiegała o konsolidację państw działających na rzecz wspólnego rynku. To nasza reakcja na rosnące ryzyko protekcjonizmu w UE. Obawiamy się także zaburzenia równowagi politycznej w sprawach gospodarczych po Brexicie – komentuje tę inicjatywę minister ds. europejskich Konrad Szymański, cytowany przez „Rzeczpospolitą”.

Gazeta zauważa, że koalicja, jaka się zawiązała, „może zablokować w Radzie UE każde ograniczenie wolnej konkurencji forsowane przez Niemcy czy Francję”.

Rośnie liczba barier handlowych

A to właśnie te dwa państwa uważane są za najbardziej skłonne do protekcjonizmu w UE. Zwłaszcza Niemcy.

Obecnie Komisja Europejska prowadzi najwięcej postępowań o naruszenie prawa unijnego przeciwko państwom „starej” Unii, takim jak Hiszpania, Niemcy czy Włochy. Pod względem „systemowych” naruszeń zasad wspólnego rynku najwięcej spraw toczy się przeciwko Niemcom – czytamy w raporcie “Protekcjonizm gospodarczy w Unii Europejskiej”, stworzonym przez Polski Instytut Ekonomiczny.

Coraz częściej głośno mówi się o tym, że protekcjonizm jest jednym z największych zagrożeń dla gospodarki. Nie tylko europejskiej, ale i ogólnoświatowej (tak twierdzą chociażby Europejski Bank Centralny i Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju).

W samej tylko Wspólnocie o 10 proc. wzrosła liczba barier handlowych zgłoszonych przez europejskich eksporterów w 2016 r. – wynika z danych PIE. Instytut zauważa, że gdyby usunąć wszelkie przeszkody w handlu towarami, wówczas unijna gospodarka zyskałaby 183 mld euro, czyli równowartość 1,2 proc. PKB Unii Europejskiej.

Równi i równiejsi?

Problem jest więc, jak widać, niebagatelny. Tymczasem walka instytucji unijnych z protekcjonizmem pozostawia wiele do życzenia.

Komisja (Europejska – przyp. red.) powinna przeciwdziałać protekcjonizmowi państw członkowskich, w szczególności jeżeli taki protekcjonizm utrudniałby budowę „wspólnego rynku”. Państwa Unii cały czas stosują jednak środki protekcjonistyczne, a Komisja nie zawsze jest w stanie zapobiec takiemu działaniu. Niewykluczone, że czasami Komisja sprzyja nawet niektórym formom protekcjonizmu, a przynajmniej nie zwalcza ich z jednakową intensywnością w odniesieniu do poszczególnych państw członkowskich – czytamy we wspomnianym raporcie.

Na potwierdzenie tych słów Instytut podaje przykład:

W ostatnich 10 latach w sprawach przeciwko Niemcom od wszczęcia przez Komisję postępowania w sprawie naruszenia prawa unijnego do kolejnego etapu postępowania lub zamknięcia postępowania minęło średnio prawie 50 dni więcej niż w sprawach przeciwko kolejnemu krajowi w zestawieniu – Hiszpanii.

Przyznaje przy tym, że różnice w podejściu Komisji do różnych państw mogą wynikać z tego, że kraje członkowskie ostatecznie trudno porównać (chociażby gospodarczo), a ponadto „bardzo prawdopodobne, że niektóre państwa członkowskie (w szczególności państwa „starej” Unii) mają po prostu lepszą reprezentację prawną lub lobbingową w sprawach przed Komisją lub na etapie stanowienia prawa i dlatego łatwiej jest im „uzyskać” przychylność organów Unii”.

List nas obroni?

Przyglądając się protekcjonizmowi w Unii Europejskiej Polski Instytut Ekonomiczny wymienił m.in. podatek od sprzedaży detalicznej oraz nowelizację dyrektywy w sprawie delegowania pracowników. Dyrektywie, która została zaskarżona do Trybunału Sprawiedliwości UE przez Polskę i Węgry.

Przepisy o delegowaniu dotyczące ściśle transportu jeszcze nie powstały. Mają być zawarte w Pakiecie Mobilności, nad którym wciąż toczą się prace. Niektórzy z europosłów mają jednak nadzieję, że protekcjonistyczne przepisy, które również pojawiają się w niektórych propozycjach dotyczących tego prawa, nie zostaną przegłosowane. Między innymi dzięki wspomnianemu już listowi 17 państw.

Ten list to dowód na to, że Unia Europejska wciąż chce być przestrzenią wolności gospodarczej, a przynajmniej, że istnieje znacząca większość państw, która chce bronić dotychczasowych osiągnięć w znoszeniu barier gospodarczych w Europie. Obecność Polski w gronie tych 17 państw jest czymś naturalnym, bo chyba nikt w tej kadencji KE i PE tak aktywnie jak rząd Prawa i Sprawiedliwości nie stawał w obronie swobód gospodarczych w Unii Europejskiej i nie tak stanowczo nie sprzeciwiał się utrwalaniu podziału Europy na ekonomiczny Wschód i Zachód – przekonuje europoseł Kosma Złotowski, w mailu przesłanym Trans.INFO.

„W ostatnich latach głównie za sprawą dyskusji o tym, jak mają wyglądać zasady delegowania pracowników, w tym także kierowców w transporcie międzynarodowym, mieliśmy do czynienia z tworzeniem kolejnych przeszkód dla swobodnego przepływu pracowników i usług w UE. Francja i Niemcy próbowały stworzyć wrażenie, że transgraniczne świadczenie usług to wyłącznie źródło nadużyć i przyczyna wszelkiego zła na europejskim rynku pracy. Tymczasem nie ma innej drogi do budowania zamożności obywateli i wyrównywania różnic w zarobkach obywateli państw Europy niż wzmacnianie jednolitego rynku. Mam nadzieję, że ten list stanie ważnym elementem programu instytucji europejskich na kolejne lata” – dodaje Złotowski.

Nie wszyscy są jednak aż takimi optymistami, jeśli chodzi o wpływ, jaki list premierów wywrze na unijne regulacje.

Niestety, wydaje się, że jest to inicjatywa PR-owa, bez szans na większy realny wpływ na prawo, jakie będzie uchwalane w Unii. Przynajmniej to dotyczące Pakietu Mobilności. Wystarczy spojrzeć na niektóre kraje, których przedstawiciele podpisali ten dokument. Belgia czy Holandia przecież bardzo mocno lobbują za protekcjonistyczną wersją zapisów o transporcie – komentuje europoseł Elżbieta Łukacijewska.

– Oczywiście, to bardzo dobrze, że inicjatywy takie, jak ta, się pojawiają. O problemie zaczynamy rozmawiać głośno. Tym niemniej nie liczyłabym na to, że dokument doprowadzi do jakiegoś pozytywnego przewrotu, jeśli chodzi o przewoźników we Wspólnocie – dodaje.

Fot. Wikimedia/ActuaLitté CC SA 2.0

Tagi