TransInfo

Historia transportu – odc. 51. Na początku II wojny światowej ciężarówki były dla wojska wciąż kosztownym sprzętem

Ten artykuł przeczytasz w 6 minut

Po Wielkiej Wojnie, która miała zakończyć wszystkie konflikty, politycy większości państw obcięli wydatki na wojsko. Choć teoretycy pola walki przewidywali nadejście wojny manewrowej, przygotowywały się do niej zaledwie dwa kraje: Niemcy i Rosja Sowiecka. Oba przewidywały atak na sąsiadów.

Do sformalizowania współpracy między obu państwami doszło w szwajcarskim Rapallo w kwietniu 1922 roku. Cztery miesiące później obie strony podpisały tajną klauzulę, w myśl której Rosjanie udostępnili Niemcom poligony nad Kamą i Wołgą, w zamian za dostęp do techniki militarnej. Na sowieckich bezkresach ćwiczyli m.in. czołgiści oraz lotnicy.

Wojsko od lat dwudziestych testowało samochody terenowe, jednak motoryzacja armii nie postępowała tak szybko, jakby życzyli sobie tego wojskowi. Problemem były wysokie koszty zakupu ciężarówek oraz ich utrzymania, co było widoczne np. w armii polskiej.

Choć wojsko przyczyniło się do powstania dwóch producentów ciężarówek (Ursus oraz Państwowe Zakłady Inżynierii), nieustannie brakowało pieniędzy na większe zakupy taboru.

W 1936 roku gen. Kazimierz Sosnkowski wyliczał, że wystawienie dywizji pancernej kosztowało do 180 mln dol. Wydatek był nie do przyjęcia nie tylko dla Polski.

W 1937 roku z porównania przeprowadzonego przez armię włoską wynikało, że zmotoryzowane oddziały są szybsze od konnych (prędkość poruszania sięgała od 40 do 50 km/h, w stosunku do 5-8 km/h w przypadku taborów lub artylerii konnej) i zabierają więcej ładunku. Na dodatek kolumny samochodów były o połowę krótsze od konnych jednostek. Mimo to armia włoska, podobnie jak każda inna, korzystała z taborów konnych.

Hitlerowi też brakowało ciężarówek

Mimo zalet, ciężarówki pozostały w początkowej fazie II wojny światowej pomocniczym środkiem transportu i to nawet w przypadku krajów, które ją rozpętały. W 1939 roku niemiecka brygada kawalerii miała 4552 konie, gdy polska 5194 koni. Niemiecka brygada dysponowała 222 samochodami ciężarowymi, gdy polska miała 64. W niemieckiej dywizji piechoty było 5375 koni, 938 samochodów i 530 motocykli, polska miała według etatu 6937 koni i 76 pojazdów mechanicznych.

Te dysproporcje zaważyły na wyniku wojny polsko-niemieckiej.

– Wyczuwało się duży brak transportu motorowego. Konne kolumny taborowe, złożone z chłopskich wozów zaprzężonych w dwa koniki, były moim koszmarem kwatermistrza – wspominał Stanisław Koszutski z Wołyńskiej Brygada Kawalerii. – Cztery takie kolumny po 40 wozów każda, były niesamowitym archaizmem. Już w pierwszych dniu walki stało się jasne, że nie wytrzymają żadnej próby – dodał.

Na szczęście dowództwo armii w drugim dniu działań przydzieliło brygadzie kolumnę samochodową.

Niemiecka artyleria podczas II wojny światowej korzystała z koni.

Niemiecka artyleria podczas II wojny światowej korzystała z koni.

Choć różnice w nasyceniu pojazdami mechanicznymi polskich i niemieckich oddziałów były wyraźne trzeba pamiętać, że w chwili rozpoczęcia II wojny światowej w armii niemieckiej było 625 tysięcy koni – tylko o 100 tys. mniej niż w sierpniu 1914 roku. Zmotoryzowanie armii nie polepszyło się nawet w 1941 roku. Za potrzebami nie nadążał niemiecki przemysł.

W kolejnym odcinku Historii transportu w Trans.INFO:

O tym, czym polska wieś zapłaciła za niemieckie podboje

Historia transportu – zobacz poprzednie odcinki:

Tagi